Ceny gazu ziemnego biją rekordy. Największy krajowy dostawca gazu do gospodarstw domowych, spółka PGNiG Obrót Detaliczny (PGNiG OD), już trzy razy w br. występowała do Prezesa Urzędu Regulacji Energetyki (URE) z wnioskiem o podniesienie ceny gazu dla odbiorców indywidualnych. W kwietniu br. stawka zwiększyła się o 5,6 proc., co przy niezmienionych kosztach dystrybucji oznaczało wzrost rachunków o 2-3,5 proc. (w zależności od grupy taryfowej). W sierpniu natomiast przeciętna podwyżka kosztów paliwa była już zdecydowanie wyższa i wyniosła około 12 proc. Od października znowu weszły nowe ceny, tym razem wyższe o 7,4 proc.
Kluczowe notowania błękitnego paliwa na giełdach
Wzrost cen gazu nie wynikał jednak, wbrew obiegowej opinii, z wewnętrznych kalkulacji handlowców PGNiG OD. Kluczowy wpływ na wysokość rachunków zarówno klientów hurtowych, jak indywidualnych mają notowania błękitnego paliwa na giełdach, w tym na warszawskiej Towarowej Giełdzie Energii, gdzie zwyżki były o wiele większe. W listopadzie ub. roku za megawatogodzinę gazu ziemnego płacono 15 euro. Miesiąc temu cena paliwa przekroczyła 100 euro wyznaczając nowe ATH (skrót od ang. All Time High, czyli rekord wszechczasów). Obecnie, po niewielkim spadku, wartość megawatogodziny wynosi przeszło 70 euro. – Cena, jaką PGNiG Obrót Detaliczny, spółka z naszej Grupy Kapitałowej, płaci za pozyskanie gazu, jest największą pozycją we wniosku o zmianę ceny, który za każdym razem kieruje do regulatora – wyjaśnia Paweł Majewski, prezes PGNiG. – Tak duża aprecjacja (wzrost – red.) ceny błękitnego paliwa na giełdzie nie mogła pozostać bez wpływu na wartość rachunków odbiorców końcowych.
Związane ręce i rosnące zapotrzebowanie
Na giełdową cenę gazu PGNiG ma bardzo ograniczony wpływ. Wyznacza ją rynek, czyli aktualny stosunek popytu do podaży. W br. kształtował się on dla odbiorców zarówno indywidualnych, jak i hurtowych wyjątkowo niekorzystnie: popyt, generalnie, rósł, podaż natomiast malała.
Rosnące zapotrzebowanie było wywołane przez kilka czynników. Większych ilości błękitnego paliwa, po pierwsze, potrzebowały gospodarki odrabiające straty spowodowane pandemią, w tym przede wszystkim Chiny i inne kraje południowo-wschodniej Azji, do których obecnie płynie większość transportów skroplonego gazu ziemnego (LNG). Po wtóre – w wyniku wyjątkowo mroźnej i długiej zimy, zgromadzone w magazynach błękitne paliwo zostało wykorzystane w znacznie większym niż zwykle stopniu. Trzecim, generującym popyt czynnikiem była stosunkowo bezwietrzna końcówka lata. Odnawialne źródła energii (OZE), odpowiadające za coraz większą część energetycznego “miksu”, wytworzyły mniejszą ilość energii z wiatru niż planowano. Niedobory trzeba było czymś uzupełnić i w sukurs przyszła energia z elektrowni gazowych. – Na niekorzystne zjawiska pogodowe nałożyła się polityka głównego dostawcy błękitnego paliwa do Unii Europejskiej, czyli rosyjskiego Gazpromu – zauważa prezes Paweł Majewski. – Aby wymusić administracyjne zgody na uruchomienie gazociągu Nord Stream 2 ograniczył on dostawy na Stary Kontynent realizując jedynie stałe, wieloletnie kontrakty zawarte z poszczególnymi państwami.
Kontrola Gazpromu
Rosyjski dostawca praktycznie przestał oferować dodatkowe ilości gazu na europejskich giełdach a pod koniec sierpnia zawiesił aukcje paliwa nawet na rosyjskiej elektronicznej platformie handlowej.
Gazprom jest w dodatku pośrednim, lub bezpośrednim właścicielem dużej części infrastruktury gazowej w Unii Europejskiej. Kontroluje między innymi magazyny błękitnego paliwa na terenie Niemiec, Holandii, Austrii. Faktem jest, że w br. nie napełniał tych magazynów na bieżąco przed kolejnym sezonem zimowym. Jeszcze w tej chwili poziom ich napełnienia jest dużo poniżej poziomów będących standardem o tej porze roku. (W przeciwieństwie np. do Polski, gdzie magazyny są wypełnione w 96 proc.).
To wprowadziło dodatkową niepewność na rynku i przyspieszyło wzrost cen gazu na europejskich giełdach.
Krajowe wydobycie receptą?
– Dodatkowe ilości błękitnego paliwa kierowane na rynek z pewnością mogłyby uspokoić sytuację i ograniczyć dynamiczne wzrosty cen – potwierdza Paweł Majewski, prezes PGNiG. – Gdy zapotrzebowanie jest dużo wyższe niż dostępność, ceny rosną w sposób naturalny. Ale jeśli podaż jest sztucznie ograniczana przez jednego z uczestników rynku ceny idą do góry bardzo dynamicznie. Z taką sytuacją mieliśmy właśnie do czynienia.
Przeciwwagą dla rosnących kosztów zakupu gazu na giełdzie mogłoby, teoretycznie, być wydobycie krajowe.
Wydobywany w Polsce gaz stanowi jednak tylko uzupełnienie wolumenów dostarczanych przez PGNiG odbiorcom końcowym. W ub. roku krajowe zużycie surowca wyniosło prawie 20 mld metrów sześciennych. Wydobycie krajowe oscyluje natomiast od wielu lat na stabilnym poziomie około czterech mld metrów sześć, co oznacza, że stanowi około jednej piątej zapotrzebowania. Nie są to ilości, które pozwalałyby wpływać na cenę błękitnego paliwa na giełdach. – Wydobycie można zwiększać, ale w Polsce zasoby gazu są jednak ograniczone: gdy w jednym miejscu odkrywamy nowe złoża, w innym są one bliskie wyczerpania” – tłumaczy prezes zarządu PGNiG.
Cenowe szaleństwo
Stabilizatorem cen nie mogą być również dostawy LNG, który jeszcze niedawno płynął do Europy szerokim strumieniem. Teraz statki przewożące skroplony gaz ziemny kierują się na inne kontynenty, gdzie ich ładunek może być sprzedany po wyższej cenie. – Szczególnie Chiny i Brazylia zaczęły w br. kupować ogromne ilości LNG, który do tej pory płynął do europejskich portów – precyzuje prezes zarządu PGNiG. – Państwo Środka jest gotowe płacić za gaz niemal każdą cenę, co sprawia, że eksporterom bardziej opłaca się sprzedawać surowiec do Azji niż Europy.
Marnym pocieszeniem jest fakt, że nie tylko odbiorcy indywidualni muszą płacić wyższe rachunki za gaz. Cenowe szaleństwo, na które PGNiG wpływ ma mocno ograniczony, widać przede wszystkim, na rynku hurtowym, na którym odbiorcą gazu są duże przedsiębiorstwa.
Największe wolumeny gazu zużywa w Polsce przemysł nawozów sztucznych, w których produkcji koszt gazu stanowi 60-70 proc. kosztów wytworzenia. To z kolei przekłada się na cenę produktów rolnych, w konsekwencji – artykułów spożywczych stanowiących dużą część koszyka dóbr, na podstawie którego liczona jest wysokość inflacji. Dodatkowo cena gazu ma także wpływ na wartość produktów petrochemicznych oraz prądu, a i tak to nie wszystkie wyroby, do których produkcji używane jest paliwo gazowe.
Analitycy rynkowi prognozują, że spadek cen możliwy jest dopiero wiosną przyszłego roku, gdy skończy się szczytowe zapotrzebowanie na gaz. – W warunkach rozregulowanego rynku, z czym mamy obecnie do czynienia, trudno jednak prognozować – zastrzega prezes zarządu PGNiG. – Nie wiemy jak będą kształtować się notowania cen gazu na giełdach tej zimy.
Źródło informacji: PAP MediaRoom
Komentarze (0)