Czego nie lubią inwestorzy? Oczywiście, wysokich podatków i niejasnych przepisów. Jednak do tego można się już było, niestety, przyzwyczaić. Najgorsza jest dla nich niepewność: co będzie później, a tym bardziej – co wydarzy się wkrótce? A taka właśnie jest obecna sytuacja tych, którzy planują (czy jeszcze?) zainwestować w energetykę odnawialną jakieś ambitniejsze kwoty. Bo ustawy o OZE i tego całego „trójpaku”, jak nie było, tak nie ma, a od rządzących i politykujących docierają coraz mniej optymistyczne sygnały.

To, że co rusz któraś partia czy grupa interesów (i nacisków) obnosi się z jakimś pomysłem – głównie na to, jak zaistnieć w mediach – nie jest niczym nowym ani dziwnym. Ale teraz widać, że również poszczególne ministerstwa, które są tym obszernym tematem mniej lub bardziej zainteresowane, robią nie tyle „swoje”, co „po swojemu”. Oczywiście dla inwestorów najistotniejsze jest to, co czyni – albo czego się nie podejmuje, choć powinno – Ministerstwo Finansów. Tymczasem właśnie stamtąd powiało ostatnio chłodem. Wiele wskazuje bowiem na to, że dla MF wsparcie rozwoju OZE to „zło konieczne”. A skoro tak, to powinno być ono jak najkrótsze i jak najmniejsze – tylko po to, abyśmy wypełnili unijne wymagania. Czyli raptem do 2020 r.!
Dla poważnych inwestorów oznacza to perspektywę maksimum siedmioletnią, czyli… najłagodniej ujmując: mało realną i jeszcze mniej kuszącą. I to nawet zakładając błyskawiczne tempo uruchomienia inwestycji, co, jak wiadomo, nie jest naszą krajową specjalnością. Słowem: pesymizm! Tym większy, że również na innych frontach – m.in. medialnym czy PR-owskim – OZE tracą ofensywny impet. Po części wynika to z tego, że zwolennicy różnych źródeł trochę się wzajemnie przekrzykują, co powoduje, że głos naszego środowiska jest nie tyle donośniejszy, lecz trudniejszy w odbiorze. OZE tracą też udział w energetycznym „nagłośnieniu” ­na rzecz gazu łupkowego i energii atomowej. Te dziedziny budzą większe emocje i zainteresowanie, ale póki co są u nas dość… abstrakcyjne. Ich nagłośnienie jest więc mniej pożyteczne dla wspólnej – w sumie – sprawy.
Na to, że rząd radzi sobie z tym wszystkim… różnie, zwrócił ostatnio uwagę sam prezydent, organizując debatę o nowych źródłach energii. Mimo dobrych intencji głowy państwa, wydźwięk tej inicjatywy nie był, niestety, zbyt pomyślny. Prezydent zwrócił bowiem uwagę na fakt, że OZE generują nie tylko energię elektryczną czy cieplną, ale również „złą energię społeczną”. Pojawiła się nawet propozycja dyskusji nt. moratorium na budowę farm wiatrowych. Uzasadniona, ale niepokojąca. Bo w odbiorze społecznym psuje to atmosferę wokół OZE.
Inwestującym w energetykę odnawialną nie zazdroszczę tego, że muszą podejmować decyzje w sytuacji aż takiej niepewności, ciągłych patów i borykania się z dylematami. Obawiam się, iż mamy przed sobą „siedem lat chudych”. A po nich może przyjść 7 lat jeszcze chudszych.
 
Urszula Wojciechowska
Redaktor naczelna