Od 21 grudnia br. wchodzimy do strefy Schengen i na części naszych granic zniknie kontrola graniczna. Komunikat ten przypomniał mi pewne „historyczne” wydarzenia z przeszłości.
W latach 80. ubiegłego stulecia (jak to pięknie brzmi), czyli w tzw. stanie wojennym, rządząca wówczas partia odkryła ważny, porażający – gdyby użyć popularnego niedawno określenia – problem. Polegał on na tym, iż młodzież (chociaż nie tylko) uwłaczała godności socjalistycznej ojczyzny, wyjeżdżając do krajów kapitalistycznych, gdzie zajmowała się wykonywaniem nisko płatnych, niewymagających kwalifikacji zajęć. Organizowano więc posiedzenia odpowiednich gremiów z udziałem rektorów – w pierwszej kolejności postanowiono zająć się studentami – oraz sekretarzy uczelnianych organizacji partyjnych, w czasie których intensywnie radzono nad sposobem uniemożliwienia uprawiania tego odrażającego procederu. Jedzie taki niby jako turysta lub na pielgrzymkę, a tam poniża się i zbiera truskawki. Co gorsza, niektórzy „wykształceni przez społeczeństwo” bezczelnie zostawali za granicą, zapominając o ojczyźnie. Uczestnicy spotkań myśleli swoje, ale coś tam jednak mówili. Stanowisko zobowiązywało. Najbardziej radykalni optowali za całkowitym zakazem wydawania owej młodzieży paszportów, co zasadniczo rozwiązałoby tę kwestię. Problemem było jednak określenie wieku młodzieży oraz fakt, że w efekcie wyjazdów przywożono jednak do kraju pewną ilość dewiz, na brak których ów chronicznie cierpiał. Dewizy te po powrocie wydawano w Baltonie lub Peweksie (kto to jeszcze pamięta?) i tym sposobem trafiały one do wiecznie głodnego Skarbu Państwa. W każdym razie pogadano sobie i ponarzekano, a problem naruszanej godności pozostał nierozwiązany, czyli naruszano ją spokojnie dalej. Na szczęście.
Czasy się zmieniają, ludzie znacznie wolniej i oto spotkałem się z tym samym problemem w pewnym liceum w trakcie zorganizowanej przez młodzież dyskusji nad „dobrodziejstwami” płynącymi z przynależności do Unii Europejskiej. Młodzież wstawała i zapewniała zebranych, że Polski nie opuści. Argumenty, które słyszałem z ust minionych na zawsze partyjnych działaczy, praktycznie w niezmienionej formie (pomijając argument godnościowy) powróciły w wypowiedziach młodzieży urodzonej w ostatnich latach PRL-u. Nie sądzę, aby ową argumentację ci młodzi ludzie wymyślili sami.
Dyskusja na temat wyjazdów pojawiła się jakoś na obrzeżach ostatniej kampanii wyborczej i znowu dało się słyszeć rozważania, co zrobić, aby nie wyjeżdżali lub aby wrócili. Pewne miasto chwaliło się nawet całym związanym z tym „programem”. Aż mnie korciło, by przypomnieć pomysł nieznanego mi partyjnego aktywisty o zakazie wydawania paszportów. Ale byłoby pięknie! Wszyscy zostają w domu i są szczęśliwi na miejscu. Nie ma problemu z pozyskaniem wykształconych w naszych szkołach fachowców, którzy radośnie płacą podatki przeznaczone na nasze emerytury oraz powszechne szczęście ojczyzny. Dodatkowym (aż dziwne, że nieużytym!) argumentem została oczywista prawda, że pozostając na miejscu, nie mogliby nabywać różnych „głupich” zagranicznych przyzwyczajeń ani robić spostrzeżeń dotyczących organizacji pracy czy w ogóle życia. Tacy, jeśli wrócą, usiłują potem robić coś, co pozwoli wprowadzić na miejscu stan, do którego przywykli za granicą, czyli wywołują niepotrzebny nikomu ferment.
A tu masz! Nie tylko nie wchodzi w grę zakaz wydawania paszportów, ale dodatkowo za granicę można będzie pojechać jak do sąsiedniego województwa. W ogóle bez niczego. Już widzę kłopoty prokuratury. Co z takim modnym ostatnio odbieraniem podejrzanym paszportów? Trzeba będzie chyba odbierać również dowód osobisty, co chyba jest z kolei niezgodne z jakimś przepisem.
Niedługo święta Bożego Narodzenia, które z daleka od domu są dość smętne i trudne do przeżycia.
Czytelników proszę o przyjęcie najserdeczniejszych życzeń, zarówno świątecznych, jak i noworocznych.
Wojciech Sz. Kaczmarek
Tytuł od redakcji