No to jesteśmy w Unii. Ceremonie i świętowania zakończone, uściski wymienione, szampan wypity, flagi wciągnięte. Słońce wzeszło i zaszło zgodnie z kalendarzem, trzęsienia ziemi nie było, cukier wykupiony. Co dalej?
Unia stała się bez wątpienia „bogatsza o wartości”, które do niej wnieśliśmy. Efekty owego „wniesienia” zobaczymy zapewne już niebawem. I stara Unia, i my.
W trudnym procesie wzajemnego docierania się, rozpoznawania i zderzenia oczekiwań z rzeczywistością pojawią się, bo pojawić się muszą, nieporozumienia. Prawdziwy raj dla wszelkiej maści publicystów. Pretensje, żale, skargi na brzydkie traktowanie, niedotrzymywanie obietnic, zatrzymywanie w przedpokoju – to, o czym możemy sobie poczytać już dzisiaj, najzwyczajniej w świecie ulegnie nasileniu.
Przynosimy wszak nie tylko wartości uważane powszechnie za obiektywne, co do których dyskusji być nie może, ale również cechy, które wartościami są tylko subiektywnie w naszym przekonaniu i których powinniśmy się po prostu wstydzić.
Opinia o nas jako państwie jest taka, jaka być może. Do Unii doprowadził nas ledwo trzymający się kupy rząd, targany wewnętrznymi kłótniami, których nikt już nawet nie usiłuje ukryć, i skłócony, praktycznie niezdolny do działania parlament. Parlament, który w imię wyższych partyjnych racji – czytaj przyszłych wyborów – coraz bardziej przypomina przysłowiowy magiel, lub, jak kto woli, piaskownicę. Państwo ogarnięte chaosem legislacyjnym i bezsilne w egzekucji stanowionych praw, wydające ustawy, do których miesiącami nie można ustalić przepisów wykonawczych. Wszelkie tajemnice zdumiewająco łatwo oglądają światło dzienne. Społeczeństwo sfrustrowane, znerwicowane, agresywne, w większości niechętnie nastawione do akcesji. Wymiar sprawiedliwości i policja działają dziwnie wybiórczo, łagodne dla jednych i bezwzględne dla innych.
W ambasadzie każdego kraju istnieje stanowisko attachée de presse, czyli funkcjonariusz zajmujący się czytaniem gazet w celu pisania raportów o nastrojach i wydarzeniach w kraju urzędowania.
Tak przygotowany obraz na bieżąco przekazywany jest do wiadomości wszystkich rządów. Trudno więc dziwić się nieufnemu traktowaniu naszych wysłanników na różnych europejskich forach.
Jesteśmy w trakcie „pełnej europejskiego entuzjazmu” kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego. Co prawda Nicea schowała się trochę w cieniu i nie jest już tak widoczna, ale pojawiły się nowe, znakomite w swej wymowie hasła w rodzaju „idziemy do Parlamentu, by Polska była Polską nawet w Europie”. Dowodzi to albo „znakomitej” orientacji na temat roli, zasad działania i struktury tej instytucji, albo daleko posuniętego cynizmu wypowiedzi.
Sądząc z obserwacji, ani wyborcy, ani kandydaci nie wykazują większej znajomości tematu. Ci ostatni, mimo „nieśmiałych” uwag, że to jednak nie jest parlament typu narodowego, spokojnie snują majaczenia, co też oni w tej Europie załatwią. A załatwią, oczywiście, wszystko i jeszcze trochę. Dla każdej kolejnej, konkretnej grupy potencjalnych wyborców. Zmuszą, przeciwstawią się, załatwią fundusze i co by tu jeszcze. Na tym tle dziwnie słabo i nieprzekonująco wypadają ci, w sumie nieliczni, którzy jakąś wiedzę w tej materii posiadają i wiedzą, że problemy powiatu pcimskiego – mieszkańców tej miejscowości z góry bardzo przepraszam – nie będą, bo nie mogą być, przedmiotem obrad nawet podkomisji czy zespołu ad hoc.
Tym niemniej jako obywatele Unii będziemy mogli podróżować nawet bez paszportu, w nagłym wypadku zostaniemy otoczeni opieką medyczną (o ile NFZ to wytrzyma, bo dotychczas dziwnie był oporny w regulowaniu najmniejszych nawet należności, co przyprawiało każdego konsula o ból głowy), zyskaliśmy unijną opiekę konsularną i dyplomatyczną. Cła odpadną. Dopłaty jednak spłyną. Nawet krzykacze w końcu zrozumieją, że to jakoś nie tak. Życie potoczy się w swoich koleinach.
Nauczymy się. Będzie dobrze.

Wojciech Sz. Kaczmarek