Od lat żyłem w przeświadczeniu, że należy dążyć do zatrzymania deszczówki. Wszyscy naokoło trąbią, że nasze krajowe zasoby wody pitnej na tle Europy są bardzo małe. Dlatego należy ją retencjonować. Czyli co robić? 
Posługując się ?Słownikiem języka polskiego?, możemy rozwikłać to ?trudne? słowo ? retencja to ?magazynowanie wody opadowej na powierzchni ziemi, w gruncie oraz w zbiornikach naturalnych i sztucznych; też: zasób wody zgromadzonej w ten sposób?. 
Wikipedia opisuje to następująco: ?Retencja wodna ? zdolność do gromadzenia zasobów wodnych i przetrzymywania ich przez dłuższy czas w środowisku biotycznym i abiotycznym. W lesie mamy do czynienia między innymi z retencją szaty roślinnej, retencją glebową i gruntową, śnieżną, depresyjną, zbiorników i cieków wodnych. W pewnym uproszczeniu pod pojęciem małej retencji rozumie się zdolność do gromadzenia wody w małych zbiornikach naturalnych i sztucznych oraz wody podpiętrzane w korytach niewielkich rzek i potoków, w kanałach i rowach?. 
Prosto do Bałtyku
Czyli, o ile dobrze rozumiem, brak retencji oznacza niezatrzymywanie deszczówki na miejscu, lecz, przepraszam za wyrażenie, spuszczanie jej rzekami do Bałtyku. Niestety, co prawda woda w naszym Bałtyku nie jest tak słona jak np. w Morzu Śródziemnym, ale nie nadaje się do spożycia przez ludzi. Kiedy zespół ministra Mariusza Gajdy prezentował kolejne wersje nowego Prawa wodnego, w swojej nieświadomości sądziłem, że opłata za brak retencji będzie zmuszała właścicieli nieruchomości, np. markety handlowe, do budowy zbiorników retencyjnych np. pod ich rozległymi parkingami. Oho! ? pomyślałem ? wszelkie sklepy wielkopowierzchniowe ruszą do zbierania deszczówki, co, de facto, w pewnym stopniu odciąży systemy kanalizacji deszczowej lub ogólnospławnej. 
Nic bardziej mylnego. Kiedy Burmistrz Goleniowa otrzymał pismo przypominające o obowiązku gmin związanym z poborem opłat za brak retencji, poprosił nas o pomoc. Wtedy jeszcze raz przyjrzałem się art. 272 ust. 8 i stwierdziłem, że opłata za brak retencji dotyczy tylko obszarów, które nie są wyposażone w systemy kanalizacyjne. Dowolne, a więc: kanalizacja deszczowa, ogólnospławna, sanitarna zamknięta lub otwarte rowy i kanały. Czyli obszary wiejskie lub na skraju miast. Zacząłem się zastanawiać, czy faktycznie nieruchomości wymienione w art. 272 ust 8 zmniejszają naturalną retencję terenową. Przecież wody opadowe i roztopowe z takich nieruchomości nie teleportują się do rzek i morza, równie nikła jest szansa, aby w całości wyparowały do atmosfery. Wręcz przeciwnie: szeroko pojęta deszczówka z takich nieruchomości raczej pozostaje na miejscu, natomiast ta, która trafia do systemów kanalizacyjnych, niestety w większości ląduje w Bałtyku. 
Kto zapłaci?
Jaki z tego wniosek? Ci właściciele nieruchomości, którzy nie mają możliwości odprowadzać wód opadowych do systemów kanalizacyjnych, a raczej ci, którzy również nie mają kanalizacji sanitarnej ? choćby nawet kropla wód opadowych i roztopowych nie trafiała do niej ? są karani. Za co? No, chyba za to, że zainwestowali na tańszych działkach. 
Ktoś z koleżanek lub kolegów może spytać: Co mnie to obchodzi, przecież to problem gminy?! Owszem, ale bardzo często, zwłaszcza w mniejszych miastach i gminach, wszystkie sprawy związane z wodociągami i kanalizacją, również deszczową, i tak trafiają do nas. Ja chciałbym zwrócić uwagę na inne niebezpieczeństwo. Taki ?ukarany? właściciel nieruchomości szybko zorientuje się, że gdyby przy jego działce przebiegała kanalizacja sanitarna, to nie musiałby płacić. I co się zacznie? Zgłaszanie do nas żądań o wybudowanie takowej. Mając na uwadze, że nadal nie mamy kodeksu urbanistyczno-budowlanego, który miałby uregulować ład przestrzenny w naszym kraju, to nasze problemy z rozwojem sieci tylko się pogłębią, a deszczówka jak płynęła wartkim strumieniem do Bałtyku, tak będzie płynęła dalej?
Oczywiście, być może to ja się mylę i nie rozumiem zapisów ustawy. Będę wdzięczny, jeśli ktoś mi to wytłumaczy.