Idzie wiosna!
Wraz ze wzrostem presji na produkcję zielonej energii wzrasta zapotrzebowanie na biomasę. Niestety, polskie elektrownie i elektrociepłownie w przeważającej większości praktykują tzw. współspalanie biomasy z paliwami kopalnymi. Z punktu widzenia zarządów firm energetycznych, nie ma w tym nic zdrożnego. Kierownictwo elektrowni wykorzystuje istniejące uwarunkowania prawno-ekonomiczne, aby przy możliwie najmniejszych nakładach osiągnąć możliwie najlepszy wynik finansowy. Przystosowanie typowego kotła pyłowego do współspalania biomasy to wydatek rzędu 100-200 tys. zł, a czas zwrotu poniesionych nakładów czyni taką inwestycję atrakcyjną finansowo. Przy tym można „poprawić” wizerunek firmy, odnotować stosowną ilość „zielonych certyfikatów”, a na koncie mieć spore przychody z umorzenia świadectw pochodzenia. Teoretycznie wszyscy powinni być zadowoleni, ale tak nie jest! Przeciętnie elektrownia systemowa może w ramach współspalania zużyć 200-500 tys. ton biomasy rocznie. Skąd wziąć taką ilość biomasy?
Teoretycznie sytuacja dla rodzimych producentów wydaje się wręcz znakomita – mają olbrzymi rynek, zatem wystarczy tylko produkować i zarabiać. Nic z tego! Polski rynek biomasy praktycznie nie istnieje, a przyczyna tego faktu jest znana – brak kontraktów długoterminowych na dostawy biomasy.
Producent biomasy to osoba działająca racjonalnie, która chce prowadzić działalność opartą na rachunku ekonomicznym, przy czym specyfika upraw na cele energetyczne zmusza do tego, by podejmować decyzje w perspektywie 10-20-letniej, bo taki jest „czas życia” plantacji. Trudno sobie wyobrazić plantatora, który świadomie podejmie ryzyko przeznaczenia np. 100 ha ziemi na założenie plantacji bez gwarancji sprzedaży plonów po cenie gwarantującej opłacalność. Pamiętać przy tym trzeba, że każda plantacja ma swój „czas rozruchu” i pełną wydajność osiąga po 2-3 latach. W tej sytuacji ilość nowych plantacji praktycznie nie zwiększa się, a niektóre są nawet likwidowane. Elektrownie „ratują się” importem biomasy w postaci granulatu z łuski słonecznika (Ukraina), łupinami orzechów kokosowych, łupinami orzechów palmowych, łęcinami batatów, pestkami oliwek itp. W URE powstała prawdopodobnie specjalna komórka, która wydaje opinie, czy biomasa z importu spełnia nasze wymagania odnośnie produkcji zielonej energii. Czy o taki model produkcji energii z OZE w Polsce chodzi? Sadzę, że nie.
Nie nawołuję do zakazywania importu. Na krótką metę taka sytuacja nie jest groźna, pozwala nawet wypełnić nasze zobowiązania w zakresie OZE, ale stan taki nie może trwać zbyt długo. Dopóki produkcja zielonej energii będzie odbywać się na zasadzie współspalania, a dodatek biomasy do węgla nie przekroczy 10-15%, dopóty w zasadzie nic się nie zmieni. Zupełnie inaczej należy podchodzić do kotłów typowo biomasowych. Jeśli chcemy poważnie rozwiązać problem zielonej energii, to należy dążyć do budowy kotłów typowo biomasowych, zaprojektowanych dla ściśle określonej biomasy z upraw celowych położonych w promieniu maks. 50 km od elektrociepłowni. Paliwo do tych obiektów powinno być dostarczane z plantacji w oparciu o wieloletnie umowy kontraktacyjne, co zagwarantuje stałość parametrów paliwa, a w konsekwencji zapewni zakładaną sprawność i niezawodność instalacji. Model optymalny, to budowa sieci rozproszonych.
Piotr Gołąb, PIB