Jednym z priorytetów Unii Europejskiej jest dążenie do tego, by ochrona środowiska szła ramię w ramię z rozwojem gospodarczym. Czy ambitne normy środowiskowe, do których zobowiązuje nas Traktat Akcesyjny, stworzyły z Polski wymarzoną „krainę mlekiem i miodem płynącą”? Czy pięć lat naszego członkostwa we Wspólnocie można uznać za okres sukcesów czy straconych szans w obszarze „środowisko”?

 
Antoni Tokarczuk
minister środowiska w okresie październik 1999 r. – październik 2001 r.
 
Negocjacje przedakcesyjne w obszarze „środowisko” były bardzo trudne ze względu na ogrom oczekiwań wobec krajów kandydujących. Oczywiście, zawsze można marzyć o przyjęciu mniejszych zobowiązań przy dłuższych okresach przejściowych. Jednak uzyskanie aż 15-letniego okresu na przeprowadzenie w Polsce gruntownej modernizacji i wypełnienie europejskich norm czystości wody zarówno pitnej, jak i odprowadzanej z oczyszczalni wydawało się dużym ustępstwem ze strony UE. Pamiętajmy przy tym, że nakłady na inwestycje z zakresu ochrony środowiska nie są „haraczem”, lecz są skierowane na poprawę stanu środowiska w naszym kraju.
Niestety, do dzisiaj ta dziedzina traktowana jest jako problem drugiej kategorii, w myśl powiedzenia, że „jakoś to będzie”. Nawet olbrzymie kary grożące za niewykonanie naszych zobowiązań środowiskowych nie robią większego wrażenia. Ochrona środowiska nie ma szans w rywalizacji z autostradami, a nawet piłką nożną (EURO 2012).
Istotnym problemem jest brak rzetelnego monitoringu zaawansowania naszych zobowiązań i prawdopodobnych inwestycji. Konia z rzędem temu, kto oceni rzeczywisty stopień zaawansowania realizacji celów Krajowego Programu Oczyszczania Ścieków Komunalnych.
Z niepokojem obserwuję podpisywanie nowych zobowiązań, np. Bałtyckiego Planu Działań, zakładającego redukcję fosforu dwukrotnie większą niż przewiduje to obowiązująca dyrektywa unijna. Czy ktoś zastanawiał się, skąd wziąć na to kolejne kilkanaście miliardów złotych?
Mam nieodparte wrażenie, że Polska w zakresie ochrony środowiska na arenie UE zachowuje się bardzo pasywnie. Ogranicza się jedynie do przypomnienia sobie od czasu do czasu o podjętych przed laty zobowiązaniach i nie próbuje aktywnie wpływać na politykę ekologiczną UE.
Przykład Rospudy dowodzi, jak nieudolnie podchodzimy do obowiązujących procedur. Nie prowadzimy wyprzedzającej polityki informacyjnej, więc nie dziwmy się, że artykuł w gazecie mobilizuje „dyżurnych” ekologów i wstrzymuje racjonalne rozwiązania. Tracimy czas, zwiększamy koszty finansowe i społeczne, a wymuszone nowe rozwiązania – z punktu widzenia ekologii – mogą być bardzo szkodliwe.
Zapominamy często, że nasze problemy powinniśmy próbować rozwiązywać sami, szukając pomocy w UE i uczulając ją na nowe zjawiska. Niespodziewane zachwiania równowagi w naszej faunie – plaga naszych gatunków bezkręgowców w lasach czy niekorzystny wzrost ilości szopów praczy – pozostają niepodejmowanym tematem. A dyskutując powszechnie o zmianach klimatycznych, zapominamy, że w Polsce trzeba zacząć od rozwiązania problemu niskiej emisji.
 
 
Czesław Śleziak
minister środowiska w okresie marzec 2003 r. – maj 2004 r.
 
Gdy byłem przewodniczącym sejmowej Komisji Ochrony Środowiska, wiceministrem i ministrem środowiska, kończyły się negocjacje akcesyjne i przyszło nam tworzyć nowe prawo z zakresu ochrony środowiska. Od 2000 r. do Sejmu wpływała ogromna ilość projektów ustaw. Nad ogromną ilością projektów ustaw pracowaliśmy w wielkim pośpiechu, więc nie mogły dziwić błędy oraz zapóźnienia w przygotowaniu niezbędnych aktów wykonawczych.
Chciałbym jednak zwrócić uwagę na definicję dostosowania prawa. To jest nie tylko wydanie nowych ustaw, zasad i procedur, ale także zapewnienie instytucji i środków finansowych, koniecznych do ich wdrożenia.
Już na etapie negocjacyjnym źle policzono finanse. Tak naprawdę do dzisiaj nie wiemy, czy na wdrożenie prawa potrzebne było 140, czy 180 mld zł. Dziś prawo mamy, ale finansowanie ochrony środowiska i egzekwowanie przepisów pozostawiają wiele do życzenia. Od lat mamy też problemy w zakresie systemu zarządzania środowiskiem i jego finansowania.
Jeszcze jako minister środowiska zaleciłem przygotowanie tzw. strategii osiągania efektów ekologicznych. Niestety, prace te zarzucono i do dziś takiej strategii nie ma. Planowałem także zebranie w jeden dokument wszystkich spraw „odpadowych”, rozproszonych w kilku ustawach. Była też propozycja dokonania reformy zarządzania środowiskiem, w tym powołania Agencji Ochrony Środowiska (AOŚ). Utworzona ostatnio Generalna Dyrekcja Ochrony Środowiska jest tylko jej atrapą, która zajmuje się Naturą 2000 i ocenami oddziaływania na środowisko. To za mało! W Ministerstwie Środowiska trzeba zostawić prawo, strategię, politykę i nadzór, a resztą – fachowym zarządzaniem i ocenami – niech zajmie się AOŚ.
Jako minister rozpocząłem z wybitnymi ekonomistami ochrony środowiska prace nad nowymi instrumentami finansowania tej dziedziny, wychodząc z założenia, że istniejący do tej pory system już nie wygeneruje nowych środków. Te prace też zarzucono. Tymczasem w najnowszej Polityce ekologicznej państwa na lata 2009-2013 wylicza się, że na jej realizację potrzeba ok. 140 mld zł. W tym dokumencie podaje się również, że w 2007 r. wydaliśmy 10 mld zł. Przez osiem lat będzie to zatem 80 mld zł. To gdzie jest pozostałe 60? Wszystko jest niedoszacowane! Nie da się brakujących w systemie pieniędzy przerzucić na społeczeństwo i podmioty gospodarcze. Boję się, że jeśli nie potraktujemy tego poważnie, to staniemy się w UE płatnikami netto. Obawiam się, że przy tym systemie finansowania i zarządzania środowiskiem nie jesteśmy w stanie wypełnić naszych zobowiązań. Dużo zrobiono, ale przed nami ogromne zagrożenia i problemy. W najbliższych latach zakończą się wszystkie okresy przejściowe i wejdą nowe dyrektywy ze wszystkimi ich konsekwencjami. Zacznie się czas rozliczania i kar. Obym był złym prorokiem.
 
 
Jan Szyszko
minister środowiska w okresie październik 2005 r. – listopad 2007 r.
 
Jeśli chodzi o realizację naszych zobowiązań akcesyjnych, to generalnie można powiedzieć, że wypada to bardzo słabo. Głównym powodem jest indolencja elit rządzących co do roli środowiska i wynegocjowanych warunków środowiskowych w dalszym rozwoju gospodarczym kraju. Dotyczy to szczególnie zobowiązań w zakresie jakości wody, powietrza i wdrażania sieci obszarów Natura 2000. Przykładem tego jest totalny brak woli politycznej do oceny Traktatu Akcesyjnego.
W mojej opinii, ostatnie pięciolecie w obszarze „środowisko” to zdecydowanie czas straconych szans. Polska, która posiada unikalne zasoby przyrodnicze i odniosła wielkie sukcesy w okresie transformacji od 1991 r., stała się outsiderem zmian i ślepo powiela błędy państw wysoko rozwiniętych. Natura 2000 – zamiast być stymulatorem rozwoju gospodarczego – jest hamulcem w uzyskiwaniu (zwrocie) pieniędzy z UE. Sukcesy w zakresie realizacji zobowiązań Konwencji Klimatycznej i Protokołu z Kioto zamieniliśmy „pakietem klimatyczno-energetycznym” na totalną blokadę polskiego węgla i coraz większe uzależnianie się od dostaw energii spoza kraju. Wspaniałe zasoby środowiskowe terenów niezurbanizowanych, zamiast służyć rozwojowi gospodarczemu polskiej wsi, są zupełnie niedoceniane. Dodatkowo coraz bardziej promuje się tam wprowadzanie genetycznie modyfikowanych organizmów w produkcji roślinnej i zwierzęcej, zamazując nasz kraj jako potencjalnego lidera produkcji żywności o najwyższej jakości.
Na pewno nasze negocjacje przedakcesyjne mogły wyglądać inaczej i, oczywiście, można by pewne wytyczne, poziomy czy okresy przejściowe wynegocjować korzystniej dla Polski. Natomiast przypuszczam, że nic by to nie zmieniło. Powodem jest wspomniana indolencja kolejnych rządów.
Nie widzę mocnych stron naszego członkostwa w UE – w aspekcie zarówno dostosowywania polskiego prawa do wymogów unijnych, jak i realizacji inwestycji strukturalnych czy pozyskiwania funduszy europejskich.
 
O wypowiedź poprosiliśmy wszystkich ministrów środowiska, którzy pełnili tę funkcję od 1999 r. Niestety, część z nich odmówiła komentarza.
 
Przygotowała Katarzyna Terek