Co najmniej od 2000 r. nasza branża żyje w ogniu fatalnej walki przedsiębiorców o prawo do istnienia i antyprzedsiębiorców (tj. szefów firm przygminnych) o przejęcie rynku (nie miejsca na rynku, lecz rynku). Wtedy to dość nieśmiało wprowadzono do ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach (ucp) zasadę wywłaszczenia przedsiębiorców i konsumentów z ich legalnie zawartych umów cywilnoprawnych. Ponieważ w grę wchodziło przy okazji swoiste samoopodatkowanie miejscowej społeczności (opłata pogłówna), wprowadzono bufor referendum, z którym sami pomysłodawcy walczą do dzisiaj (przede wszystkim dlatego, że – prozaicznie – referendom brakuje frekwencji). Jednak podczas gdy próba usunięcia referendum tzw. ustawą czyszczącą była nieomal harcerska, to do ubiegłorocznej batalii etatystyczne lobby przygotowało się sumiennie. Opakowano ten dość ordynarny akt wywłaszczenia (wyzucia) z produktu, jakim jest oparte na umowach cywilnoprawnych świadczenie usług, w otulinę wzniosłych haseł. Osią całej argumentacji uczyniono bowiem przeciwstawienie ślepej konkurencji (pogoni za zyskiem) wysublimowanym zadaniom ochrony środowiska, które tylko w cieplarni gospodarki nakazowo-rozdzielczej i oświeconego monopolu mogą być realizowane. Paradoks polegał na tym, że ubiegłoroczna nowela ucp załatwiła pewne problemy wynikające z dysfunkcji systemu (w istocie opartego na wolnym rynku), ale zachowała sam system (któremu notabene z zainteresowaniem przyglądają się społeczeństwa zmęczone ni...