Istnienie świata liczymy w miliardach lat. Prawie tyleż samo trwa proces ewolucji w przyrodzie. W naszych czasach możemy obserwować wiele doskonałych tworów natury – roślin i zwierząt. Przywykliśmy jednak uważać, że to człowiek jest najdoskonalszym z nich, co usprawiedliwia jego działalność.

To, na co natura pracowała miliardy lat, człowiek może zniszczyć w ciągu jednego wieku. Brutalna ingerencja człowieka w środowisko naturalne przyspiesza zagładę wielu gatunków, naruszając tym samym odwieczną równowagę. Od kiedy ludzie zaczęli wykorzystywać zasoby naturalne na skalę przemysłową, odtworzenie środowiska naturalnego zaczęło być coraz trudniejsze i niesłychanie kosztowne. A z biegiem lat efektywność zużycia surowców naturalnych jest coraz mniejsza i nie wystarcza na potrzeby ogromnej rzeszy ludzi. W samym XX w. podczas eksplozji energochłonnych technologii zużyto 20% złóż, jakie znajdowały się na Ziemi. Skutki tej barbarzyńskiej polityki odczują w pełni dopiero następne pokolenia.
Wszyscy popierają inicjatywy, które mają na celu powstrzymanie tego procesu. Podpisywane są różnego rodzaju protokoły, konwencje i umowy, niestety wdrażane tylko na papierze. Są inicjatywy, które nie tylko zyskały powszechne poparcie, ale też znajdują wyraz w prawodawstwie. Państwa UE, w tym Polska, usiłują wdrożyć zasadę zrównoważonego rozwoju.
Zrównoważony rozwój to proces mający na celu zaspokojenie aspiracji rozwojowych obecnego pokolenia, z zachowaniem możliwości zaspokojenia tych samych aspiracji przez przyszłe pokolenia. Słowo „usiłują” dobrze oddaje stan rzeczy. Większości ludzi nieobce są idee zachowania środowiska naturalnego w miarę dobrym stanie dla przyszłych pokoleń, jednak ciągle w procesach produkcji bierze się pod uwagę wszystkie koszty, jakie generują te procesy, prócz kosztów eksploatacji środowiska naturalnego. Wymyślono więc, że przedsiębiorcy wprowadzający produkt w opakowaniu na rynek będą finansować zbiórkę odpadów opakowaniowych, ich odzysk i recykling, na co pieniądze mają brać od konsumentów, codziennie pozbywających się ogromnej ilości odpadów. Producenci jednak bronią się przed doliczaniem do ceny produktu opłaty za recykling odpadów, jakie przy jego konsumpcji powstają, bojąc się o wysokość sprzedaży.
Wszelkie opłaty nakładane na społeczeństwo muszą być ekonomicznie uzasadnione. I tu pojawia się problem. Z jednej strony trzeba trzymać się wytycznych opracowanych przez UE, która ubzdurała sobie, że selektywna zbiórka odpadów opakowaniowych jest lepsza niż składowanie odpadów. Z drugiej strony dobrze by było, żeby się to całe przedsięwzięcie opłacało. Okazuje się, że są to dwie racje nie do pogodzenia w Polsce. Wszystkie zakazy, nakazy i zarządzenia, które zostały wydane w związku z dostosowaniem polskiego prawa do unijnych wymagań, nie umożliwiają osiągania przedsiębiorcom zysku z prowadzenia selektywnej zbiórki odpadów opakowaniowych.Recyklerzy przerabiają odpady opakowań zbiorczych i transportowych, bo są łatwiejsze do uzyskania. Trudno wymagać od przedsiębiorstwa prowadzenia działalności charytatywnej. Na terenie całego kraju większość takiej „charytatywnej pracy” wykonują gminy, które cierpią na brak zasobów finansowych, więc zbierają odpady i gromadzą je na składowiskach, co jest najtańszą formą ich pozbycia się.
UE planuje minimalizację składowania odpadów do 5% w 2006 r. W 2004 r. w Polsce składuje się 95% odpadów komunalnych. UE wytycza cele, państwa członkowskie mają wdrożyć odpowiednie narzędzia umożliwiające ich osiągnięcie. W Polsce jest to zadanie Ministerstwa Środowiska, które w ostatnich latach doprowadziło do wejścia w życie aż trzech ustaw traktujących o postępowaniu z odpadami (ustawa o odpadach, o opakowaniach i odpadach opakowaniowych oraz o obowiązkach przedsiębiorców). Żadna z nich nie uwzględnia czynnika ekonomicznego. Po dwóch i pół roku od wejścia w życie tych ustaw można stwierdzić, że nie spełniły pokładanych w nich nadziei. Efekt ekologiczny nie został osiągnięty. O ekonomicznym nie można nawet myśleć. Planowane w kolejnej nowelizacji ustawy o obowiązkach uszczelnienia systemu też nie wskazują na zauważenie aspektu ekonomicznego w gospodarce odpadami.
Od pół roku w bólach rodzi się projekt ustawy o zużytym sprzęcie elektrycznym i elektronicznym (implementacja Dyrektywy 96/2002/EC o WEEE). Producenci elektroniki i AGD lobbują, jak grzyby po deszczu pojawiają się różne propozycje wykonania obowiązków zbiórki, odzysku i recyklingu tych odpadów. A chodzi o ok. 160 tys. ton odpadów rocznie, czyli 4 kg odpadów/1 mieszkańca. Ciekawe, jak w Polsce uda się rozwiązać ten problem – czy zarobią na tym przedsiębiorstwa zbierające i odzyskujące odpady oraz recyklerzy, czy powiększą się składowiska, a budżet będzie płacił unijne kary?
Polski „system” zbiórki AGD i elektroniki już istnieje. Przeciętnie taka „firma” zbiera do 600 kg odpadów tygodniowo. Punkty skupu złomu chętnie przyjmują części metalowe, resztę trzeba „zagospodarować” w ten, czy w inny sposób. Nie prowadzi się, niestety, żadnej ewidencji zbieranych odpadów.
Producenci sprzętu elektrycznego i elektronicznego chętnie uniknęliby odpowiedzialności za odpady swoich produktów. Całe szczęście już niedługo trzeba wdrożyć przepisy unijne. Powstanie jakiś system zbiórki WEEE.
A koncepcja systemu gospodarki odpadami jest banalnie prosta, niezależnie, czy są to odpady opakowaniowe, czy AGD. W systemie uczestniczą: producent produktów, sprzedawca, konsument i szeroko pojmowany recykler odpadów.
Polscy recyklerzy ciągle narzekają na brak surowców do produkcji, polscy ekolodzy na postępującą degradację środowiska naturalnego a obywatele na góry odpadów zalegających na składowiskach położonych niedaleko ich domów. Czy w takim razie nie jest opłacalne realizowanie selektywnej zbiórki odpadów u źródła? Może w końcu przestalibyśmy narzekać?

Jerzy Ziaja
Ogólnopolska Izba Gospodarcza Recyklingu