Radosław Gawlik, członek Zarządu Zieloni 2004

Organizmy modyfikowane genetycznie, zwane w skrócie GMO, tworzone są przede wszystkim po to, żeby powiększyć wydajność produkcji rolnej. Można to osiągnąć na kilka sposobów. Przykładowo, niektóre rośliny uprawne modyfikuje się tak, by uzyskały odporność na chemiczne środki zwalczające chwasty, czyli herbicydy. Inne znów, dzięki wszczepieniu genów pochodzących z bakterii lub wirusów, same zaczynają wytwarzać owadobójcze toksyny i stają się odporne na szkodniki. Są to najczęściej stosowane typy modyfikacji genetycznych wśród roślin uprawnych. Wprowadzenie do środowiska naturalnego w ten sposób „udoskonalonych” odmian może wywołać nieoczekiwane i bardzo niekorzystne następstwa. Wysoce prawdopodobne jest zakłócenie równowagi ekologicznej i ograniczenie bioróżnorodności. Negatywne dla konsumentów skutki zdrowotne mogą się ujawnić dopiero po latach.
W sprawie GMO od lat najbardziej zdecydowany sprzeciw wyrażają środowiska przyrodników i ekologów, a wśród ugrupowań politycznych – partie Zielonych. W Europie proekologicznie zorientowane siły społeczne miały do tej pory znacznie większe wpływy niż w Ameryce. Dzięki temu na zachodnioeuropejski rynek artykułów spożywczych nie weszły masowo produkty z zawartością GMO. Amerykańskim organizacjom ekologicznym nie udało się jednak powstrzymać ekspansji żywności zawierającej organizmy modyfikowane genetycznie. Żywność taka jest w Ameryce powszechnie dostępna i stanowi ponad połowę ogólnej oferty. Czy jest to trend ogólnoświatowy, któremu prędzej czy później musimy się poddać? Europejskie partie Zielonych nie chcą do tego dopuścić.
Niestety, wejście nowych państw do Unii Europejskiej najwyraźniej osłabiło wpływy Zielonych. Pierwsza decyzja Komisji UE, poszerzonej o komisarzy z nowych krajów członkowskich, zezwoliła na transport zmodyfikowanej genetycznie kukurydzy z USA. Czyżby dotychczasowy wysiłek wspierających ekologię polityków unijnych miałby być zaprzepaszczony? Istnieje zatem wyraźna potrzeba utworzenia silnego lobby ekologicznego w gronie nowych członków Unii Europejskiej.
Otworzenie się europejskiego rynku na żywność modyfikowaną jest szczególnie ryzykowne dla krajów takich jak Polska, gdzie jeszcze nie ma skutecznych mechanizmów kontroli na zawartość GMO. W opinii przygotowanej przez wrocławskiego genetyka, prof. Jana Szopę, możemy przeczytać m.in.: „W ostatnim czasie często zdarza się natknąć na informacje, że rejestry urzędów powołanych do monitorowania upraw GMO są puste, natomiast pola są obsiane kukurydzą transgeniczną, a na półkach central nasiennych znaleźć można nasiona transgenicznych pomidorów. Taki bałagan czyni możliwym wprowadzenie do upraw roślin o niezakończonym procesie badawczym, a zatem nie w pełni bezpiecznych”.
O tym, czy żywność zawierająca GMO opanuje rynek europejski, ostatecznie zadecydują konsumenci. Jednakże obywatele naszego kraju z kilku powodów mogą mieć ograniczone możliwości podejmowania świadomych wyborów. Po pierwsze, wiedza na temat GMO i znakowania żywności nie jest w naszym kraju powszechna. Po drugie, nawet gdyby większość Polaków dobrze orientowała się w tych sprawach, to prawny obowiązek znakowania modyfikowanej żywności nie jest u nas dobrze egzekwowany. Po trzecie wreszcie, nasze społeczeństwo, wyraźnie uboższe od społeczności dotychczasowych członków Unii, zdecydowanie preferuje żywność najtańszą. Grozi nam więc, że staniemy się dużym rynkiem zbytu dla żywności nieoznakowanej, niedokładnie przebadanej lub całkiem niekontrolowanej.