Przy sprzeciwie Ministra Środowiska rząd szybko przyjął projekt ustawy o szczególnych rozwiązaniach związanych z usuwaniem skutków powodzi. W ekspresowym trybie projekt trafił do Sejmu i powołano już Komisję Nadzwyczajną. To świadczy o dominacji polityki nad meritum. Mediom przekazano informację, że rząd chce ustabilizować sytuację powodzian i nie uchwalać post factum regulacji dla przydzielenia rekompensat pieniężnych, ale przyjąć jedną ustawę, która będzie służyła na wypadek każdej powodzi i szybkiej pomocy poszkodowanym. Niby sensowne. Niestety, tylko niby. Otóż wielu naukowców, przedstawicieli organizacji pozarządowych oraz struktur administracji rządowej i samorządowej (!) nie zgadza się z zasadniczymi założeniami tego projektu.
Po pierwsze – projekt „przy okazji” likwiduje administrację zlewniową – siedem Regionalnych Zarządów Gospodarki Wodnej i Krajowy Zarząd Gospodarki Wodnej – oraz zastępuje ją administracją wodną, w strukturze województw. Jest to niezgodne z art. 3 ust. 2 Ramowej Dyrektywy Wodnej (RDW).
Propozycja tworzenia administracji wodnej zespolonej w układzie województw rozbija ugruntowaną i doskonaloną od lat w Polsce strukturę zarządzania zlewniowego (inaczej: w ramach dorzeczy), która jest wymogiem w UE i jest powszechnie akceptowana przez ekspertów ochrony środowiska i gospodarki wodnej. Zmiany te mogą spowodować nieodwracalne problemy z wypełnianiem wymogów przepisów RDW oraz prawa wodnego, dotyczących kilku strategicznych kwestii, bazujących na układzie zlewniowym. Należą do nich wstępna ocena ryzyka powodziowego dla dorzeczy, mapy zagrożenia i ryzyka powodziowego oraz plany zarządzania ryzykiem powodziowym dla dorzeczy, a także plany zarządzania ryzykiem powodziowym dla regionów wodnych. Ponadto mowa o planach gospodarowania wodą dla dorzeczy, programie wodno-środowiskowym kraju, opracowywanym w układzie dorzeczy, i o warunkach korzystania z wód regionu wodnego oraz z wód zlewni.
Czyli zamiast długofalowej poprawy bezpieczeństwa zaopatrzenia w wodę i powodziowego, wprowadzając zamieszanie w administracji i we wdrażaniu przepisów dyrektywy, tylko pogarszamy sytuację.
Po drugie – proponowana ustawa grozi – chyba niezamierzonymi – rosnącymi wydatkami budżetowymi! A to raczej nie należy do priorytetów tego rządu?
Nowoczesna ochrona przeciwpowodziowa musi być skierowana na zmniejszenie wskaźnika ryzyka powodziowego. Jednym z ważniejszych elementówdługofalowej polityki poprawy bezpieczeństwa powodziowego jest – tam, gdzie to możliwe – przesiedlanie ludności i ewakuacja mienia z terenów o wysokim wskaźniku ryzyka. Podstawą takich działań powinien być rachunek ekonomiczny! Często taniej jest przesiedlić kilka rodzin niż budować i utrzymywać kilometry obwałowań. Lepiej odbudować domy poza terenem zalewowym, a nie w tych samych miejscach, w których powódź pojawia się co kilka lub kilkanaście lat. Zmiany w naszym prawie winny iść w kierunku prewencji, zmniejszania ryzyka powodziowego, a nie nastawiania się na pokrywanie (z roku na rok rosnących) kosztów powodzi z budżetu! Czyli prewencja przed kosztowną próbą naprawiania skutków. Ta zasada jest niezbędna, gdyż mimo obietnic polityków po ubiegłorocznych wielokrotnych powodziachwciąż mamy do czynienia ze skandaliczną luką prawną. Polega ona na możliwości uzyskania zezwoleń na budowę nowych domów i działalność gospodarczą na terenach zalewowych. Wydawane są one, bez większych ograniczeń, przez władze lokalne. Wiele gmin i inwestorów skwapliwie z tego korzysta. A przecież można tak skonstruować przepisy, by inwestorzy byli świadomi ryzyka, że w razie powodzi to oni ponoszą koszty – i to należałoby umieścić w ustawie. Projekt ww. ustawy utrwala złe przepisy, dając na to trwałe wsparcie budżetu!
Wiele organizacji proekologicznych i Zieloni 2004 pytają, dlaczego za ten nonsens mają płacić podatnicy? Taka zmiana przepisów prowadzić będzie do dalszej eskalacji zabudowy dolin rzecznych, strat środowiskowych i ekonomicznych – w tym ponoszenia większych wydatków budżetowych za skutki powodzi.
Proponowany system odszkodowawczy jest absolutnie nie do zaakceptowania i zagraża budżetowi państwa wielomiliardowymi roszczeniami oraz dalszym inwestowaniem na terenach o wysokim wskaźniku ryzyka powodziowego.
Powstaje pytanie – co robić? Niewiele środowisk jest zadowolonych z obecnego systemu zarządzania gospodarką wodną. Reforma tego obszaru w istocie nigdy nie została zakończona. Obecna propozycja nic jednak nie naprawia – raczej tylko powiększa chaos. Posłowie powinni przygotować porządną zmianę systemu gospodarki wodnej, zmierzającą – tak jak planowano w latach 90. XX w. – do stworzenia silnych samorządów wodnych – rad dorzecza (zlewni), składających się, w równej proporcji, z użytkowników wód, administracji rządowej i samorządowej oraz uspołecznionych poprzez udział naukowców i organizacji pozarządowych. To tu jest ważne miejsce dla wojewodów i ich służb. Te organy byłyby w stanie wyważyć decyzje inwestycyjne (także dotyczące powiększenia bezpieczeństwa przeciwpowodziowego) oraz winny dysponować realnymi środkami z opłat za wodę i ścieki – może w ustawowo określonej współpracy z wojewódzkimi i Narodowym Funduszem Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Silne instytucjonalnie, osobowo i finansowo rady byłyby w stanie podołać rosnącym wyzwaniom związanym ze zmianami klimatu (powodzie, susze), konieczności ochrony ekosystemów i osiągnięciu na rzekach dobrego stanu wód – celu RDW. Te modele zarządzania nie są teoretyczne. Sprawdziły się w wielu krajach, takich jak Francja i Kanada, i na nich wzorowano przygotowywane polskie rozwiązania.
Projekty – opracowane kiedyś z udziałem społecznym – leżą w szufladach Ministerstwa Środowiska. Potrzeba woli politycznej, a nie pseudoreform gospodarki wodnej, motywowanych politycznie zbliżającą się kampanią wyborczą i bardzo prawdopodobnymi – w dobie zmian klimatycznych – powodziami.
 
Radosław Gawlik, Stowarzyszenie Ekologiczne EKO-UNIA, Zieloni 2004
Tytuł od redakcji