Odnawialne źródła energii nie są już tematem „egzotycznym” ani enigmatycznym. Ani, tym bardziej, tabu. A ponieważ jest to zagadnienie nowe i rozwojowe, więc „parcie na edukację” jest tu zrozumiałe. Mamy już więc za sobą – i na pewno przed sobą – setki konferencji i seminariów tematycznych, organizowanych przez różne stowarzyszenia, fundacje, instytucje, firmy czy ośrodki naukowe. Tymczasem tu i ówdzie spotykam się z opinią, że ta ilość nie przechodzi w jakość, a ściślej – w efekt. Warto się zastanowić, jakie są tego przyczyny. Tak, przyczyny (celowo w liczbie mnogiej), bo problem ma charakter złożony i trudno go wyczerpująco zdiagnozować.
Jednym z powodów owej niewspółmierności działań do efektów jest zapewne fakt, że niektórzy uczestnicy konferencji czy sympozjów traktują je jako okazję do poszerzenia nie tyle wiedzy, ile branżowych kontaktów. Obie kwestie są wprawdzie ważne i jedna drugiej szkodzić nie powinna, ale… czasem (niektórym) szkodzi. Zwłaszcza gdy w „imprezie” uczestniczą już dawno przekonani „sami swoi”. Poza tym do wielu takich, których temat mógłby zainteresować, żadna edukacja wciąż nie dociera. I trochę w tym winy ich samych (za mały „pęd do wiedzy”), a trochę tych, którzy chcą temat popularyzować (za słabe nagłośnienie, nieatrakcyjnie sformułowane tematy, niefortunne terminy itp.).
Niektórzy mają żal do prasy „masowej”, że nasza tematyka rzadko pojawia się na poczytnych łamach. Owszem, nie za często, ale… może to i lepiej. Bo niektóre artykuły, i to nawet publikowane w czasopismach fachowych, rozśmieszają albo wręcz przerażają ignorancją, która skutkuje dezinformacją. Również obecność dziennikarzy na konferencjach poświęconych OZE – sama w sobie godna pochwały – nie zawsze przynosi pożytek. Bo ich relacje bywają mocno spłycone czy nawet „pomylone”. Jest to denerwujące i szkodliwe zwłaszcza wtedy, gdy błędnie cytowani są specjaliści lub przestawiane są liczby.
Oto, dla przykładu, w jednej z relacji poinformowano, że pewien referent mówił o wykorzystaniu odpadów drewna do produkcji odnawialnych źródeł energii, a inny o tym, że importujemy pasożyty ze Skandynawii. Oczywiście, jest to sprawozdanie wypaczone (bo znani mi specjaliści nie mówiliby takich bzdur), ale mało zorientowani czytelnicy potraktują je jako dziennikarską „prawdę objawioną”. Niedawno porównywałam zachowanie mediów do słonia w składzie porcelany. Ale równie dobrze (tzn. źle) można je określić tytułowym frazeologizmem. Niestety.

Urszula Wojciechowska
Redaktor naczelna