„Czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał” – to porzekadło, odwołujące się do tzw. mądrości ludowej, słyszymy wielokrotnie w ciągu życia. Kolejnym z tej kategorii jest powiedzenie, iż „człowiek uczy się przez całe życie”. Można by zatem wnioskować, że każdy z nas pozostaje przysłowiowym Jasiem do końca swych dni. Jeśli przyjmiemy wynik takiego „wywodu logicznego” za prawdziwy, należałoby go uznać za podstawę wszelkich programów edukacji ekologicznej.

A co to może oznaczać w praktyce? Ano to, że – nauczając mieszkańców z założeniem osiągnięcia celu, jakim jest zmiana ich postaw na prośrodowiskowe – należy przygotować program edukacyjny, skierowany do poszczególnych grup społecznych, z uwzględnieniem podziału, choćby ze względu na ich wiek. Prowadząc edukację ekologiczną, nie można nastawiać się tylko na dzieci. Owszem, słuszne jest stwierdzenie, że to one wymuszą zmianę postaw ich rodziców, ale czy uda się to wszystkim pociechom? Raczej nie…
Do tego dochodzi kwestia zachowania jednego z podstawowych warunków dobrego kształcenia, jakim jest stworzenie możliwości, by zdobytą wiedzę wprowadzić w czyn. Jeśli „napakowane” informacjami na temat selektywnej zbiórki dziecko nie znajdzie w domu warunków do jej realizowania, całą tę edukację można będzie uznać za stratę czasu i pieniędzy (bo przecież, niestety, to musi kosztować).
 
Tak przy okazji tego tematu przychodzi mi do głowy przykład festynu ekologicznego w pewnym polskim miasteczku. Idea jego organizacji jest, oczywiście, ze wszech miar słuszna, impreza pod wieloma względami imponująca, ale… No właśnie, pojawiło się jedno, maleńkie „ale”. Teren, na którym odbywał się ten festyn, który zgromadził setki ludzi, nie został zabezpieczony w pojemniki do selektywnego gromadzenia odpadów, w efekcie czego w jednym koszu lądowały szklane butelki razem z jednorazowymi naczyniami i resztkami jedzenia! A zatem, biorąc pod uwagę kształtowanie świadomości lokalnej społeczności, można powiedzieć: „Bomba!”. Ale co z praktyką? Już w momencie przyswajania nowych wartości uczestnicy festynu nie mieli możliwości wprowadzenia szczytnej idei w czyn. Trochę to smutne. Dla równowagi warto jednak powiedzieć, że już sam fakt, iż władze samorządowe dostrzegły potrzebę organizacji festynu i zdobyły się na niemały wysiłek jego przygotowania, zasługuje na pochwałę. Może za rok będzie lepiej?
 
W tym kontekście trzeba jeszcze tylko zwrócić uwagę na słowo „program”. Program, a nie „akcja”! W ekoedukowaniu chodzi bowiem o długotrwałe, permanentne kształtowanie postaw przyjaznych środowisku, a nie o podjęcie jednorazowej, choćby nawet bardzo efektownej, inicjatywy. Oczywiście, działania akcyjne też są wartościowe, ale raczej nie zagwarantują oczekiwanych efektów. A na ich osiągnięcie, przynajmniej w dziedzinie selektywnej zbiórki, czasu mamy niewiele i potrzebna będzie baaaaaardzo owocna edukacja mieszkańców. Pozostaje zatem życzyć, by głoszone słowo trafiało do otwartych umysłów Jasiów (choćby byli oni nawet w „złotej jesieni” swego życia).
 
Piotr Strzyżyński
z-ca redaktor naczelnej