Trwają intensywne (?) prace nad „dużym trójpakiem”, w skład którego wchodzi też ustawa o OZE. Zdaniem coraz mniej licznych optymistów, ma on być dla całej branży „całościowym rozwiązaniem” piętrzących się problemów. Najgorsze jest wszakże to, że nie dotyczą one „tylko” kwestii merytorycznych. Politykę energetyczną w różnym stopniu realizuje kilka ministerstw, co – jak łatwo przewidzieć – źle wpływa na szybkość prac, spójność wysiłków i jakość efektów, tym bardziej że priorytety czy wręcz interesy poszczególnych resortów są dość rozbieżne. Na przykład Ministerstwo Finansów dba przede wszystkim o „kasę”. I robi to z myślą o aktualnym budżecie, a nie o przyszłym rozwoju. Owszem, to nie dziwi. Ale martwi.
A tym, co zawarto w „małym trójpaku”, i na jakim jest on etapie procesowania, pisze w swym felietonie Janusz Pilitowski (str. 10).
Pewną nadzieję budzi fakt – na razie tylko „medialny” – że nowy wicepremier i minister gospodarki zapowiada przyspieszenie, koncentrację i determinację… Nie wyklucza nawet powołania nadzwyczajnej komisji w tej sprawie. Nie chcę go za to karać sceptycyzmem, ale ponieważ podobnych deklaracji ze strony rządzących było już wiele i kończyły się one przeważnie samym ich nagłośnieniem, więc podsumuję to ludową mądrością: pożyjemy, zobaczymy.
Tymczasem, jak przewiduje prof. Krzysztof Żmijewski, już pod koniec 2015 r. wyłączonych z systemu ma zostać 5 tys. MW. Gdyby energetyka prosumencka rozwijała się u nas tak, jak powinna, ten ubytek mocy udałoby się częściowo uzupełnić. Czasu pozostało niewiele, a różnych przeszkód – sporo. Poważne zaniepokojenie wielu środowisk nie jest więc przesadą. Wzrost zainteresowania – również inwestorów – energetyką słoneczną może te obawy zmniejszyć, ale dopóki na naszych dachach i polach nie zostanie zainstalowana odpowiednia liczba paneli fotowoltaicznych, wielkiego pożytku z tego nie będzie. Tak czy owak, wiele znaków na… słońcu i ziemi wskazuje na to, że właśnie nasza najbliższa gwiazda będzie w przyszłości największym „dostawcą” energii odnawialnej. Pytanie tylko, w jakim stopniu (i tempie) wykorzystamy ją w polskim bilansie energetycznym? W tej kwestii także nie brakuje obaw, skoro projekty dużych inwestycji już są krytykowane, a ich prawne „oparcie” jest niejasne i niepewne.
W ostatnich dniach część środowiska zbulwersowało nagłe wypowiedzenie i próba renegocjowania przez elektrociepłownie umów na dostawę biomasy. Oczywiście chodzi o pieniądze. Rozumiem rozgoryczenie tych, którzy spodziewali się określonego zarobku i nie kwestionuję tego, że jego brak może powodować poważne tarapaty finansowe. Jednak skoro maleją ceny energii i węgla, to trudno oczekiwać, że biomasa zostanie wspaniałomyślnie ochroniona przed działaniem mechanizmów rynkowych – czasem brutalnych, ale na dłuższą metę najsensowniejszych. A że nie można przewidzieć wszystkiego… cóż – taki los przedsiębiorcy.
 
Urszula Wojciechowska
Redaktor naczelna