Z dr. Andrzejem Kassenbergiem, prezesem Instytutu na Rzecz Ekorozwoju, tegorocznym laureatem Nagrody Pracy Organicznej im Wojciecha Dutki, rozmawia Piotr Strzyżyński

Jak został Pan ekologiem? Jakie były początki Pańskiej działalności?
Jestem takim połączeniem pomiędzy moim ojcem – naukowcem a mamą – działaczem społecznym. Osobą, która bardzo lubi zajmować się sprawami naukowymi, a jednocześnie chce coś zmienić – działać. W dodatku jeszcze zanim poszedłem do szkoły, interesowałay mnie geografia. Rozkładałem atlasy i – wstyd się przyznać – „pływałem” po świecie, rysując po mapach ołówkiem. Stąd chyba zrodziła się moja pasja do spraw środowiskowych. Później przyszły studia geograficzne na Uniwersytecie Warszawskim i działalność w Kole Naukowym Geografów. Po studiach rozpocząłem pracę w Pracowni Planów Regionalnych dla m.st. Warszawy i Województwa Warszawskiego. To było ciekawe, gdyż w jednym miejscu skupione były sprawy gospodarcze, społeczne i przyrodnicze. Pracowałem tam krótko, bo zostałem ściągnięty do pracy w nowo utworzonej placówce ochrony środowiska w Komisji Planowania przy Radzie Ministrów. To był początek tej problematyki w administracji publicznej. Przykładem naszych prac było zaprezentowanie w 1982 r. pięciu map w skali 1:300 000 opisujących stan środowiska (gleb, powietrza, wód i terenów leśno-rolniczych oraz mapy syntetycznej) w Polsce.
W międzyczasie na Politechnice Gdańskiej obroniłem doktorat dotyczący planów zagospodarowania przestrzennego i ujmowania w nich kwestii środowiskowych. Moim największym „sukcesem” związanym z doktoratem było to, że jakiś czas po obronie zadzwonili do mnie z biblioteki i poprosili o podesłanie jego kopii, bo tę, którą mieli ukradziono. Pomyślałem wtedy: „Kurczę! Komuś moja praca się przydała!”.
Wszystko to działo się w burzliwym czasie Solidarności. W tym też okresie wśród kolegów z Krakowa zrodziła się inicjatywa powołania Polskiego Klubu Ekologicznego (PKE). Przyjechali do Warszawy i w gorącej atmosferze odbyło się spotkanie. W efekcie w Warszawie powstał okręg PKE, a ja przez kilka lat byłem jego szefem oraz członkiem Zarządu Głównego całej organizacji. PKE nauczył mnie, jak być działaczem ekologicznym.
Moje zaangażowanie w działalność PKE i przyjaźń z prof. Stefanem Kozłowskim, który był moim mentorem, doprowadziły mnie do obrad Okrągłego Stołu. W pracach podstolika ekologicznego reprezentowałem stronę Solidarności. Chyba w tym okresie mojego życia pracowałem najciężej, bo przed posiedzeniem całego podstolika spotykaliśmy się w mniejszej grupie i ustalaliśmy, o czym będziemy dyskutować, a prof. Kozłowski złożył w moje ręce końcową redakcję wniosków.
Jednym z wyników tych obrad było powołanie, przy wsparciu prof. Kozłowskiego i otwartości Bronisława Kamińskiego, ówczesnego ministra ochrony środowiska, Komisji ds. Ocen Oddziaływania na Środowisko. Funkcjonowała ona bardzo przejrzyście. Jednak po czterech latach skończyła się moja kadencja i mimo zainteresowania z mojej strony i wstępnych propozycji ze strony Ministerstwa, nie zaproponowano mi następnej kadencji. Nieoficjalnie, dowiedziałem się, że po moim odejściu wprowadzono „odkassenbergowanie” Komisji. Dziś Komisja działa, ale nie jest już tak, że każdy z jej członków musi otwarcie na publicznym spotkaniu opowiedzieć się za takim czy innym rozwiązaniem. Obecnie jej członkowie spotykają się i końcowa opinia formułowana jest w zaciszu gabinetu Jest różnica, prawda?
Z Komisji Planowania przeszedłem do Instytutu Geografii i Przestrzennego Zagospodarowania PAN i zostałem generalnym projektantem Strategii ekorozwoju dla obszaru „Zielonych Płuc Polski”. Jednak ciągle z kolegami myśleliśmy o stworzeniu Instytutu na Rzecz Ekorozwoju. Już pod koniec lat 80. doszliśmy do wniosku, że bez fachowej wiedzy, bez wsparcia merytorycznego i argumentów emocjonalne ruchy ekologiczne nie zaoferują niczego, co mogłoby być przedmiotem rozmowy z innymi środowiskami. Samo nawoływanie, akcje i kampanie, choć ważne, nie wystarczą. Musi być dobra, ugruntowana wiedza, która pozwoli na bycie partnerem dla świata ekonomistów, biznesu czy administracji.

Jak zatem doszło do powstania Instytutu?
Instytut założyliśmy we trójkę w 1990 r. Wszyscy trzej: Krzysztof Kamieniecki, Zbyszek Bochniarz i ja byliśmy działaczami PKE. Na początku przeżyliśmy ogromny szok związany ze zdobyciem pieniędzy na działalność. Dzięki temu, że Zbyszek Bochniarz „wylądował” w USA, a Amerykanie chcieli pomagać polskiej demokracji, zrodziła się możliwość sięgnięcia po wsparcie finansowe zza oceanu. I dla nas kłopotem było wejście w świat wielkich amerykańskich fundacji. Nie byliśmy przygotowani mentalnie i nie rozumieliśmy wielu rzeczy. W 1988 r. w ramach stypendium Amerykańskiej Agencji Informacyjnej spędziłem miesiąc w USA i odwiedziłem wiele instytucji, które funkcjonowały na podobnych zasadach, na jakich my chcieliśmy oprzeć funkcjonowanie naszej organizacji. Chodzi o zasadę „think tank”, czyli o instytucję, która gromadzi wiedzę, analizuje ją, a później upowszechnia. Wtedy dowiedziałem się, że przy pozyskiwaniu pieniędzy z fundacji podstawą jest zdobycie zaufania. Jeśli ktoś nam zaufa i powierzy niedużą sumę, to łatwiej będzie nam później zyskać zaufanie kogoś, kto będzie dysponował większymi środkami. Tak też się stało. Dostaliśmy niewielkie dofinansowanie z German Marshall Fund of the US, co otworzyło nam bramy do dwóch dużych amerykańskich fundacji Rockefeller Brothers Fund i Fundacji Forda.

Jakimi projektami może pochwalić się Instytut?
Nasza misja powoli ewoluowała. Zaczęliśmy od chęci budowy pomostów między sprawami gospodarczymi, społecznymi i środowiskowymi. W żartach mówiliśmy o sobie, że jesteśmy pomostem, lecz prosimy, by po nas nie deptać. Później poszliśmy w kierunku wykorzystania szansy, jaką dało nam w zakresie ochrony środowiska wejście do Unii Europejskiej. Dziś bardziej myślimy o interesie przyszłych pokoleń, bo obecnie podejmowane decyzje skutkują daleko w przyszłości, a ci, których skutki tych decyzji będą dotykać, nie mogą się wypowiadać w chwili ich podejmowania.
Na początku działalności zajmowaliśmy się wpływem prywatyzacji PGR-ów, przemysłu oraz inwestycji zagranicznych na środowisko. Wyliczyliśmy wskaźnik obciążenia materiałowego każdego obywatela Polski. Pokazywaliśmy, jak – w sposób głęboko uspołeczniony – mogą być budowane lokalne programy ochrony środowiska. W dotyczącym tego projekcie współpracowaliśmy z Amerykańską Agencją Ochrony Środowiska i Instytutem Lokalnych Społeczności Zrównoważonego Rozwoju, a projekt przeprowadzony z Ełkiem i Radomiem był prezentowany na EXPO 2000 w Hanowerze, gdzie otrzymaliśmy nagrodę jako projekt wart światowego upowszechniania. Kontynuowaliśmy w Instytucie prace nad strategią dla „Zielonych płuc Polski”. Dużo zajmowaliśmy się wskazywaniem, jaką wartość gospodarczą i społeczną ma ochrona przyrody.
Można też powiedzieć, że to z Instytutu wyrastają korzenie proekologicznych zapisów w Konstytucji RP. Przeprowadziliśmy na ten temat debatę, a jej owoce podchwyciły inne organizacje ekologiczne, zawiązał się Komitet „Ekologia w Konstytucji” i dla nas był to modelowy przykład działania organizacji typu think – tank.
Stworzyliśmy też bardzo ciekawą pracę pt. „Alternatywna polityka transportowa”, za którą od ministra środowiska otrzymaliśmy dyplom. Obecnie wykonujemy podobną pracę dotyczącą energetyki.
Startujemy też, choć ostatnio trochę mniej, w przetargach na wykonywanie prognoz oddziaływania na środowisko, odnoszących się do dokumentów strategicznych. Za wypracowaną przez nas metodologię wykonywania tych prognoz dostaliśmy nagrodę ministra środowiska za wybitne osiągnięcia w zakresie ochrony środowiska, gospodarki wodnej i geologii.
Dziś koncentrujemy się na projekcie edukacji na rzecz zrównoważonego rozwoju pt. „EkoHerkules”, który składa się z czterech części. Pierwsza dotyczy ochrony klimatu – w jej ramach realizujemy wspomnianą „Alternatywną politykę energetyczną państwa”. Drugi element obejmuje relacje pomiędzy Programem Natura 2000 i turystyką. Chcemy w nim pokazać, że turystyka, bazując na zasobie, jakim jest europejski obszar chroniony, może być motorem rozwojowym lokalnej gospodarki. Trzeci blok obejmuje innowacyjne podejście do gospodarowania zasobami, natomiast ostatnia część jest badaniem świadomości ekologicznej społeczeństwa oraz ocena stopnia wdrażania w Polsce zasad zrównoważonego rozwoju – nazywamy to barometrem.

I jakie są wyniki tych badań? Jak to jest z tą świadomością?
Generalnie można powiedzieć, że grupa proekologiczna się zmniejsza, natomiast ogólnie poziom świadomości ekologicznej rośnie. Czyli jest mniej zapalonych działaczy, ale zwyczajni ludzie więcej rozumieją. Z tego badania wyszło też, że władze robią za mało, by zagospodarować potrzebę niektórych ludzi do bycia aktywnym na polu ekologii.
Wróćmy jednak do bieżących prac Instytutu. Ponieważ bardzo ważnym zagadnieniem jest powiązanie obszarów Natura 2000 z turystyką, poszliśmy w kierunku edukowania młodzieży szkolnej. Mamy swój portal, gdzie znajduje się kompendium wiedzy z tego zakresu. Na tej bazie przeprowadziliśmy już dwie edycje konkursu dla młodzieży polegającego na przygotowaniu ulotki promocyjnej, prezentacji w programie Power Point, albo strony www o położonym najbliżej obszarze Natura 2000.
Głównie jednak zajmujemy się obecnie sprawami zmian klimatu. Analizowaliśmy np. fundusze unijne pod kątem działań zmierzających do ochrony klimatu i okazało się, że środków unijnych skierowanych niejako przeciw klimatowi jest więcej. Wynika to głównie z tego, że duża część tych środków jest przeznaczona na budowę dróg, a ich realizacja będzie sprzyjała wzrostowi emisji CO2, bo ludzie będą więcej jeździć. Nawet rząd przyznaje, że w wyniku realizacji tych projektów emisja wzrośnie o 30%. W Programie Operacyjnym „Infrastruktura i Środowisko” ponad 2/3 pieniędzy przeznaczono na drogi, a 1/3 na kolej i transport publiczny, a w regionalnych programach proporcja ta jest jeszcze gorsza i wynosi ¾ do ¼.
Namówiliśmy także Bank Ochrony Środowiska i Urząd Miasta Warszawy do oceny dokonywanego przez te instytucje obciążenia klimatu, tzw. śladu węglowego. Ruszył także nasz wortal klimatyczny www.chronmyklimat.pl. W 2002 r. zaangażowaliśmy się w utworzenie Koalicji Klimatycznej, należymy do Climat Change Network i do Forum Aktywizacji Obszarów Wiejskich. Działamy także w Koalicji Lanckorońskiej, poświęconej zrównoważonemu transportowi.
Nie sposób wyliczyć tutaj wszystkich naszych projektów i działań.

Jaką największą trudność napotkał Pan w trakcie swej działalności?
Największym problemem dla mnie jestem ja sam. Bo chcę być zarządzającym i chcę prowadzić działalność merytoryczną. Te dwa elementy wyjątkowo trudno pogodzić i gdyby ta instytucja była większa, to chyba byłoby to nie do wykonania.

Co uważa Pan za swój największy sukces w działalności na rzecz ochrony środowiska?
Wydaje mi się, że największym moim sukcesem jest to, iż udaje mi się być osobą niezależnie myślącą, ale cenioną i akceptowaną przez innych. Można to z angielska nazwać constrictive trouble maker – czyli w wolnym tłumaczeniu, osoba, która przysparza kłopotów, ale proponuje też ich rozwiązanie. I to, że ludzie tak mnie oceniają, a nie widzą we mnie tylko zwariowanego ekologa, jest dla mnie chyba największym osiągnięciem.
A największym sukcesem Instytutu jest 18 lat jego funkcjonowania. To, że jesteśmy potrzebni i użyteczni.

Jaki problem w dziedzinie ochrony środowiska uważa Pan za najistotniejszy?
Najważniejszą sprawą jest to, że do podejmowanych dziś decyzji nie umiemy przenieść skutków zaniechania pewnych działań i nie zastanawiamy się, jak to, że obecnie czegoś nie zrobimy, będzie wpływać na życie naszych dzieci i wnuków. Dla mnie jest to kluczowa sprawa i tego mi ogromnie brakuje. Dla przykładu, wiele osób protestuje przeciwko pakietowi klimatyczno-energetycznemu, bo twierdzi się, że on spowoduje wzrost cen, spowolnienie gospodarcze itp. A w ogóle nie mówi się, co on może zmienić i jakie korzyści przynieść. Dlatego wydaje mi się, że musimy dokonać ogromnego przewartościowania i to nie tylko w Polsce, bo jako ludzkość stoimy obecnie nad krawędzią. I później może się okazać, że nie ma już możliwości cofnięcia się, bo procesy w przyrodzie, wynikające z naszej niczym nieuzasadnionej nadmiernej konsumpcji, marnotrawstwa i braku podstawowej dbałości o środowisko oraz niskiej świadomości, pójdą tak szybko naprzód, że nie zdążymy im zapobiec.

Jakie emocje wywołała w Panu nagroda?
Nagle ktoś dostrzegł moją działalność, a ja nawet nie miałem świadomości, że taka nagroda istnieje. I było to dla mnie ogromnym i bardzo przyjemnym zaskoczeniem, że ktoś dostrzegł to, co robię, i że nagroda jest przyznana za to, co wydawało mi się, że robię przede wszystkim, czyli właśnie za taką pozytywistyczną pracę.