Wykorzystanie paliw odnawialnych, wśród których największe znaczenie mają biokomponenty i biopaliwa, jest jednym z kluczowych elementów redukcji emisji gazów cieplarnianych wynikających z transportu. Każdy przynajmniej słyszał o kierunkach polityki energetycznej i środowiskowej Unii Europejskiej, zapisanych w dyrektywie 2009/28/WE, zgodnie z którą w 2020 r. 10% paliw kopalnych ma zostać zastąpionych „odnawialną alternatywą”.
Z tego dążenia wynika inny, praktycznie niemożliwy do zrealizowania bez biopaliw cel w postaci 6-procentowej redukcji emisyjności na poziomie koncernów paliwowych, o czym jest mowa także w konsultowanym niedawno przez Ministerstwo Gospodarki projekcie nowelizacji ustawy o systemie monitorowania i kontrolowania jakości paliw. Groźba kar za brak implementacji na czas wspomnianej dyrektywy skutecznie zintensyfikowała działania krajowej administracji. W tym kontekście chyba należałoby jednak, przynajmniej dla niektórych podkreślić słowo „implementacja”, które oznacza po prostu wdrożenie do krajowego systemu legislacyjnego obligatoryjnych dla państw członkowskich UE przepisów wspólnotowych. Jak się bowiem okazuje, nie jest to kwestia ogólnie znana i rozumiana, co nie dziwi, bo nie stanowi to dla większości z nas wiedzy obligatoryjnej. Gorzej, jeśli brak znajomości fundamentalnych prawideł funkcjonowania Unii Europejskiej cechuje osoby parające się szeroko pojętą publicystyką.
Ostatnie artykuły i komentarze związane z rzekomym wyciekiem informacji z Komisji Europejskiej na temat planu ograniczenia udziału biopaliw I generacji po 2020 r. pokazują dobitnie, że wśród naszych dziennikarzy takich osób z pewnością nie brakuje. W szczególności mam tu na myśli artykuł-komentarz pt. „Biopaliwa, czyli lobbyści w natarciu”, który ukazał się w „Gazecie Wyborczej” 20 września. W tekście wprost łączy się krajową politykę względem biopaliw z biznesowo-politycznym układem. Teoria jest o tyle śmiała, że przywoływane są konkretne nazwiska i przedsiębiorstwa, które w „niecnym procederze” biorą udział. Jakby na potwierdzenie takiego stanu rzeczy w Polsce autor podaje przykład Stanów Zjednoczonych, gdzie przy skutecznym „dojeniu budżetu federalnego” zadecydowano o szerokim wykorzystaniu biopaliw na potrzeby militarne. A jak z USA bywa, wszyscy wiemy, bo tam lobbing jest naturalnym elementem stanowienia prawa, a lobbysta to hasło nieutożsamiane z obiegową i jakże negatywną definicją obowiązującą u nas. Szkoda natomiast, że nie szukano bliższych nam geopolitycznie przykładów, o które jednocześnie tak łatwo w zjednoczonej Europie.
Biopaliwa to wbrew pozorom nie dziedzina gospodarki dominująca w Polsce, choć wydźwięk omawianego komentarza jest taki, że oto znaleziono przyczynę upadku rządów. Natomiast jeszcze smutniejsze jest to, że jako część polityki klimatycznej biopaliwa są często ukazywane w mediach jako jej zaprzeczenie, przy jednoczesnym wskazywaniu partykularnych interesów tej czy innej strony. Pewna analogia pojawiała się także przy okazji pierwszej fali budowy w Polsce elektrowni wiatrowych, kiedy inwestorów postrzegano niemal jedynie jako świadomie wyzyskujących rolników, z którymi podpisywano umowy dzierżawy gruntów, a wiatraki jawiły się jako powód spadku mleczności krów i ograniczenia populacji ptaków oraz nietoperzy. A skoro wszystko wydaje się konsekwencją tzw. układu, może warto zastanowić się, w czyim interesie leży takie, a nie inne postrzeganie odnawialnych alternatyw energetycznych?
Adam Stępień, Krajowa Izba Biopaliw