Panta rhei
Światowe systemy hydroenergetyczne dostarczają blisko 20% energii elektrycznej (w Polsce tylko …%). Ale potencjał jest tu kilkakrotnie większy i szeroko rozprzestrzeniony geograficznie. Również w naszym pięknym – choć czasem dziwnym – kraju płynącą wodę można w znacznie większym stopniu wykorzystać nie tylko do spływów kajakowych (polecam na wakacje!). Problem w tym, że dane dotyczące możliwości wyprodukowania „ciekłego prądu” w elektrowniach o mniejszej mocy pochodzą sprzed ponad… półwiecza. Towarzystwo Elektrowni Wodnych postanowiło je więc uaktualnić, a nasza redakcja ochoczo tę inicjatywę poparła (więcej na str. 14).
I nic dziwnego! Wszak hydroenergetyka jest dziedziną sprawdzoną, wybitnie efektywną ekonomicznie i bardzo „zasłużoną” ekologicznie. Pomaga także w rozwoju rolnictwa, podnosi rekreacyjną wartość wielu regionów i sprzyja wzrostowi zatrudnienia na obszarach wiejskich. Na całym niemal świecie budowa nowych elektrowni wodnych różnej wielkości i mocy idzie więc pełną… parą. A u nas wszystko sączy się pomału i mocno „pod górkę”. Warunki geograficzne i hydrologiczne mamy wprawdzie dostatecznie dobre, aby wykorzystać więcej niskospadowych, a zarazem niskonakładowych stopni wodnych, ale w dziedzinach zależnych od człowieka – zwłaszcza w polityce – jest już znacznie gorzej. Horrendalnie wysokie (bo aż potrójne!) opodatkowanie, częste zmiany przepisów fiskalnych oraz niejednolita interpretacja prawa przez urzędy skarbowe – te, jakże „swojskie” czynniki powodują, że nierzadko w innych realiach podejmowana jest decyzja o budowie elektrowni wodnej, w innych przygotowywane są dokumenty i biznesplany, a w jeszcze innych rozpoczyna się eksploatację. Do tego dochodzi aż sześć ustaw, które trzeba uwzględnić, brak planów przestrzennego zagospodarowania niektórych gmin, niejasna sytuacja prawna dotycząca własności gruntów pod wodami i ogromne kłopoty z uzyskaniem korzystnego finansowania inwestycji. A jednak – mimo tych szerokich i długich jak Wołga trudności – chętnych na budowę nowych elektrowni nie brakuje. Obecnie takich małych obiektów jest ponad 500, ale prezes Stowarzyszenia Rozwoju Małych Elektrowni zakłada, że w ciągu kilku lat ta liczba się podwoi, a łączna ich moc sięgnie ok. 200 MW.
Już starożytny filozof zauważył, że „wszystko płynie”. Miejmy nadzieję, że w Polsce nie będzie to dotyczyło przede wszystkim lania wody w ramach politycznych deklaracji i zdiagnozowany wkrótce potencjał hydroenergetyczny zostanie dobrze wykorzystany.
Urszula Wojciechowska
Redaktor naczelna
I nic dziwnego! Wszak hydroenergetyka jest dziedziną sprawdzoną, wybitnie efektywną ekonomicznie i bardzo „zasłużoną” ekologicznie. Pomaga także w rozwoju rolnictwa, podnosi rekreacyjną wartość wielu regionów i sprzyja wzrostowi zatrudnienia na obszarach wiejskich. Na całym niemal świecie budowa nowych elektrowni wodnych różnej wielkości i mocy idzie więc pełną… parą. A u nas wszystko sączy się pomału i mocno „pod górkę”. Warunki geograficzne i hydrologiczne mamy wprawdzie dostatecznie dobre, aby wykorzystać więcej niskospadowych, a zarazem niskonakładowych stopni wodnych, ale w dziedzinach zależnych od człowieka – zwłaszcza w polityce – jest już znacznie gorzej. Horrendalnie wysokie (bo aż potrójne!) opodatkowanie, częste zmiany przepisów fiskalnych oraz niejednolita interpretacja prawa przez urzędy skarbowe – te, jakże „swojskie” czynniki powodują, że nierzadko w innych realiach podejmowana jest decyzja o budowie elektrowni wodnej, w innych przygotowywane są dokumenty i biznesplany, a w jeszcze innych rozpoczyna się eksploatację. Do tego dochodzi aż sześć ustaw, które trzeba uwzględnić, brak planów przestrzennego zagospodarowania niektórych gmin, niejasna sytuacja prawna dotycząca własności gruntów pod wodami i ogromne kłopoty z uzyskaniem korzystnego finansowania inwestycji. A jednak – mimo tych szerokich i długich jak Wołga trudności – chętnych na budowę nowych elektrowni nie brakuje. Obecnie takich małych obiektów jest ponad 500, ale prezes Stowarzyszenia Rozwoju Małych Elektrowni zakłada, że w ciągu kilku lat ta liczba się podwoi, a łączna ich moc sięgnie ok. 200 MW.
Już starożytny filozof zauważył, że „wszystko płynie”. Miejmy nadzieję, że w Polsce nie będzie to dotyczyło przede wszystkim lania wody w ramach politycznych deklaracji i zdiagnozowany wkrótce potencjał hydroenergetyczny zostanie dobrze wykorzystany.
Urszula Wojciechowska
Redaktor naczelna