Problemy z etyką
Wojciech Sz. Kaczmarek
Dawno, dawno temu, kiedy istniał i jeszcze rozkwitał Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich, pojechaliśmy z kolegami do pewnego akademickiego miasta na Zakarpaciu – Użgorodu (dawny węgierski Ungvar) na konferencję. Pojechaliśmy, a nie – jak to zwykle bywało – polecieliśmy. Bilety lotnicze, co prawda, Aerofłot sprzedał, ale już w Kijowie okazało się, że w punkcie docelowym lotniska nie ma. Potem okazało się, że jest, ale wojskowe. Dla Polaków niedostępne. Czesi i Niemcy jakoś dolecieli, może byli bardziej militarni.
Podróż – pociągiem – była niezwykle pouczająca, ale o tym może kiedy indziej. Dzisiaj jedno tylko spostrzeżenie. Otóż na każdym większym dworcu dawało się zauważyć, poza standardem, takim jak kasy, toalety itd., dodatkowy stały element infrastruktury kolejowej. Były to, umieszczane centralnie, pomieszczenia noszące dumną nazwę „Agitpunkt”. Niezmiernie dzisiaj żałuję, ale nie wszedłem do środka. Szkoda. Otóż były to instytucje zajmujące się, przynajmniej w założeniu, wzmacnianiem nadwątlonego kręgosłupa ideologicznego pasażerów. Czując wątpliwości, mogli oni podzielić się nimi z urzędującym tam osobnikiem, podobno na ogół płci żeńskiej, i uzyskać wsparcie, którego potrzebowali. Swoją drogą ciekawe, jaka instytucja finansowała te etaty i jaka była frekwencja zainteresowanych. „Wyprostowani” ideologicznie i zapewne etycznie pasażerowie mogli spokojnie kontynuować swą podróż lub, aż boję się pomyśleć, na czas nieokreślony ją przerwać.
Kiedy słyszę dzisiaj opowieści o podwyższaniu standardów moralnych, narodowym instytucie wychowania, wychowaniu w prawdzie historycznej, komisji sprawiedliwości, doradcach etycznych, którzy mają się pojawić w ministerstwach, urzędach centralnych i samorządach oraz powstałym właśnie Urzędzie Antykorupcyjnym – ten obraz budynku dworca z tablicą „Agitpunkt” staje mi przed oczami jak żywy.
Szczególnie podoba mi się idea doradcy etycznego. Jak donosi prasa, jest to element „strategii antykorupcyjnej”, który ma zostać sfinansowany z funduszy Unii Europejskiej. Od połowy maja miało ruszyć pilotażowe szkolenie owych „etyków” z urzędów, od wojewodów oraz z samorządów, ale w tym ostatnim przypadku, zapewne z uwagi na niejasny układ partyjny, kandydata wskazuje MSWiA. I słusznie, w końcu nie wiadomo, kogo te „oszołomy” z samorządu mogłyby wytypować. Nie wiadomo, co się tam, w tym niepoddanym kontroli bałaganie, dzieje.
A sprawa jest przecież poważna. Już pobieżna lektura historii filozofii prowadzi do fatalnego wniosku, że z etyką tak do końca nic nie wiadomo i stanowi ona pole do niekończących się dyskusji, dotyczących nawet tak, wydawałoby się, pewnych punktów, jak te z dekalogu. Już sama jej definicja „nauka o moralności zajmująca się analizą i wyjaśnianiem rzeczywiście istniejącej moralności i ustalaniem dyrektyw moralnego postępowania” może przyprawić o niezły ból głowy. Jest także definicja inna, zapewne bliższa idei wprowadzenia urzędowych etyków: „ogół zasad i norm moralnych przyjętych w danej epoce i zbiorowości społecznej”. Do definicji odniosłem się w chwili, gdy pomyślałem sobie, co też ci „etycy” będą robić. Jaki będzie zakres ich kompetencji, z czego będą rozliczani, jakie otrzymają zadania premiowe?
Zapewne nie zajmą się ani analizą, ani wyjaśnianiem rzeczywiście istniejącej moralności. Ciężar ustalania dyrektyw moralnego postępowania weźmie na siebie, jak sądzę, „Ministerstwo Etyki” – MSWiA? – albo co najmniej departament. Pierwsza definicja odpada, zajmijmy się drugą. I tu odpowiedź nasuwa się sama: będą kontrolować lub być może doradzać w zakresie przestrzegania zasad i norm moralnych przyjętych w naszej epoce i zbiorowości społecznej. Ale jakie są te normy przyjęte w naszej epoce, od kiedy ją liczyć, kto je przyjął, jaka zbiorowość?
Nie rozumiem też, dlaczego owi doradcy mają ograniczać się wyłącznie do ministerstw, urzędów centralnych i samorządów. Co z resztą społeczeństwa? Czy można problem jego etyki pozostawić na pastwę losu? Jakoś nie wyobrażam sobie etycznej administracji w morzu przypadkowej etyki społeczeństwa, któremu przecież owa administracja ma służyć. Koniecznie trzeba znaleźć rozwiązanie, które tak przecież istotne wzorce etyczne przeniesie do nas – zwykłych, zagubionych członków społeczności.
Tak piękne metody już przecież istnieją.
Tytuł od redakcji
Dawno, dawno temu, kiedy istniał i jeszcze rozkwitał Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich, pojechaliśmy z kolegami do pewnego akademickiego miasta na Zakarpaciu – Użgorodu (dawny węgierski Ungvar) na konferencję. Pojechaliśmy, a nie – jak to zwykle bywało – polecieliśmy. Bilety lotnicze, co prawda, Aerofłot sprzedał, ale już w Kijowie okazało się, że w punkcie docelowym lotniska nie ma. Potem okazało się, że jest, ale wojskowe. Dla Polaków niedostępne. Czesi i Niemcy jakoś dolecieli, może byli bardziej militarni.
Podróż – pociągiem – była niezwykle pouczająca, ale o tym może kiedy indziej. Dzisiaj jedno tylko spostrzeżenie. Otóż na każdym większym dworcu dawało się zauważyć, poza standardem, takim jak kasy, toalety itd., dodatkowy stały element infrastruktury kolejowej. Były to, umieszczane centralnie, pomieszczenia noszące dumną nazwę „Agitpunkt”. Niezmiernie dzisiaj żałuję, ale nie wszedłem do środka. Szkoda. Otóż były to instytucje zajmujące się, przynajmniej w założeniu, wzmacnianiem nadwątlonego kręgosłupa ideologicznego pasażerów. Czując wątpliwości, mogli oni podzielić się nimi z urzędującym tam osobnikiem, podobno na ogół płci żeńskiej, i uzyskać wsparcie, którego potrzebowali. Swoją drogą ciekawe, jaka instytucja finansowała te etaty i jaka była frekwencja zainteresowanych. „Wyprostowani” ideologicznie i zapewne etycznie pasażerowie mogli spokojnie kontynuować swą podróż lub, aż boję się pomyśleć, na czas nieokreślony ją przerwać.
Kiedy słyszę dzisiaj opowieści o podwyższaniu standardów moralnych, narodowym instytucie wychowania, wychowaniu w prawdzie historycznej, komisji sprawiedliwości, doradcach etycznych, którzy mają się pojawić w ministerstwach, urzędach centralnych i samorządach oraz powstałym właśnie Urzędzie Antykorupcyjnym – ten obraz budynku dworca z tablicą „Agitpunkt” staje mi przed oczami jak żywy.
Szczególnie podoba mi się idea doradcy etycznego. Jak donosi prasa, jest to element „strategii antykorupcyjnej”, który ma zostać sfinansowany z funduszy Unii Europejskiej. Od połowy maja miało ruszyć pilotażowe szkolenie owych „etyków” z urzędów, od wojewodów oraz z samorządów, ale w tym ostatnim przypadku, zapewne z uwagi na niejasny układ partyjny, kandydata wskazuje MSWiA. I słusznie, w końcu nie wiadomo, kogo te „oszołomy” z samorządu mogłyby wytypować. Nie wiadomo, co się tam, w tym niepoddanym kontroli bałaganie, dzieje.
A sprawa jest przecież poważna. Już pobieżna lektura historii filozofii prowadzi do fatalnego wniosku, że z etyką tak do końca nic nie wiadomo i stanowi ona pole do niekończących się dyskusji, dotyczących nawet tak, wydawałoby się, pewnych punktów, jak te z dekalogu. Już sama jej definicja „nauka o moralności zajmująca się analizą i wyjaśnianiem rzeczywiście istniejącej moralności i ustalaniem dyrektyw moralnego postępowania” może przyprawić o niezły ból głowy. Jest także definicja inna, zapewne bliższa idei wprowadzenia urzędowych etyków: „ogół zasad i norm moralnych przyjętych w danej epoce i zbiorowości społecznej”. Do definicji odniosłem się w chwili, gdy pomyślałem sobie, co też ci „etycy” będą robić. Jaki będzie zakres ich kompetencji, z czego będą rozliczani, jakie otrzymają zadania premiowe?
Zapewne nie zajmą się ani analizą, ani wyjaśnianiem rzeczywiście istniejącej moralności. Ciężar ustalania dyrektyw moralnego postępowania weźmie na siebie, jak sądzę, „Ministerstwo Etyki” – MSWiA? – albo co najmniej departament. Pierwsza definicja odpada, zajmijmy się drugą. I tu odpowiedź nasuwa się sama: będą kontrolować lub być może doradzać w zakresie przestrzegania zasad i norm moralnych przyjętych w naszej epoce i zbiorowości społecznej. Ale jakie są te normy przyjęte w naszej epoce, od kiedy ją liczyć, kto je przyjął, jaka zbiorowość?
Nie rozumiem też, dlaczego owi doradcy mają ograniczać się wyłącznie do ministerstw, urzędów centralnych i samorządów. Co z resztą społeczeństwa? Czy można problem jego etyki pozostawić na pastwę losu? Jakoś nie wyobrażam sobie etycznej administracji w morzu przypadkowej etyki społeczeństwa, któremu przecież owa administracja ma służyć. Koniecznie trzeba znaleźć rozwiązanie, które tak przecież istotne wzorce etyczne przeniesie do nas – zwykłych, zagubionych członków społeczności.
Tak piękne metody już przecież istnieją.
Tytuł od redakcji