Wydawałoby się, że jednym z najbardziej fotogenicznych elementów, predestynowanych do promowania miast, jest zieleń – jako malownicza, żywa i kojąca tkanka miejska. To ona sprawia, że miasto zaczyna jawić się jako przyjazny habitat.
Pierwszym krajem, który przychodzi na myśl w związku z hasłami „zieleń” oraz „PR”, wydaje się być Holandia. Wielu czytelników kojarzy z pewnością ten kraj ze wspaniałym rajem tulipanowych łanów, którego symbolem jest położony w pobliżu Amsterdamu park Keukenhof. Jak zatem ten ważny element gospodarki Holandii oraz jej roślinna ikona – tulipan, funkcjonuje w przestrzeni holenderskich miast? Przed odwiedzeniem wielu z nich można by przygotować się na kwietną ucztę dla zmysłów. Jednak lepiej tego nie robić, gdyż możemy się mocno zawieść. Może oprócz okresu wczesno-wiosennego. Zieleń miejska, barwna i zaskakująca oryginalnością, jak holenderski świat tulipanów, w centrach większości miast jest rzadkością i ustępuje miejsca nawierzchniom. Holenderskie miejscowości istnieją przede wszystkim dla rowerów. Na jednym urbanistycznym biegunie funkcjonują tradycyjne, wielowiekowe metropolie, takie jak: Utrecht czy Amsterdam, z solennie wybrukowanymi placami i ulicami, a na drugim – niepokorny Rotterdam, pełen arcyciekawych architektonicznych bakalii, wrzuconych do nijakiego ciastowatego tworu, jakim jest tamtejsza przestrzeń publiczna, niemal pozbawiona zieleni.
 
Miasta ogrody
Dla przeciwwagi można by zwrócić uwagę na mieścinę, która powstała 109 lat temu i poruszyła umysły wielu reformatorów i społeczników zaniepokojonych cywilizacyjnym niedowładem miast końca XIX w. Chodzi oczywiście o Letchworthpierwsze klasyczne suburbium powstałe zgodnie z doktryną głosiciela idei „miast ogrodów”, Ebenezera Howarda. Letchworth rozpoczęło swój żywot z wielką pompą w 1903 r., a na jego uroczyste otwarcie, szeroko zresztą rozreklamowane, przybyły tłumy, które już na peronie powitał slogan reklamowy: „Zapraszamy do Letchworth – pierwszego na świecie Miasta Ogrodu”. Miało ono mieć rzesze naśladowców. Ale tak się nie stało. Jego specjalna doktryna przestrzenno-ekonomiczna, mimo szeregu praktycznych aspektów, okazała się zbyt skomplikowana, by zadomowić się w urbanistycznej codzienności. Jednak idea korzystania z dobrodziejstw miasta i jednocześnie z sąsiedztwa zieleni, zaowocowała szeroko pojętym zjawiskiem „przedmieść-ogrodów”, które wystąpiło także w Polsce. Jednak nie było ono dość spójne z założeniami pomysłodawców Garden City Movement oraz marzeniami przyszłych mieszkańców. Już w 1931 r. Teodor Toeplitz1 pisał tak: „Miasto-ogród – ileż to razy pod tą pociągającą nazwą powstały osiedla całkowicie tej nazwie urągające, nic w sobie niemające ani z miasta, ani z ogrodu. Jeśli do tego parcele są źle wykrojone, a sposób zabudowania nieokreślony jak należy, to każde sąsiedztwo staje się zbyt bliskim i zbyt uciążliwym. Dotychczas ani jednego wypadku stworzenia prawdziwego miasta ogrodu siłami zainteresowanych mieszkańców w Polsce nie ma”. Do dzisiaj jednak funkcjonuje nośny slogan reklamowy. Ślady owych promocyjnych natchnień możemy odnaleźć także na mapach naszych współczesnych miast: Mokotów Park, Zielona Italia, Hill Park Apartments, Zielony Zakątek, Zielona Białołęka Szlachecka, Wiśniowy Sad, AvanGarden, Osiedle Strumykowa, Osiedle Kępa Tarchomińska, Ostoja Brzeziny, Villa Parc, Klonowa Aleja, Osiedle zen Garden, Ogród Bielany, Rezydencje Leśne, Leśna Polana, Kasztanowy Park Włochy, Osiedle przy Lesie, Osada Brzeziny, Ogrody Jeziorowa – to przykłady tylko z Warszawy i okolic.
 
Polskie miasta w sieci
Gdy kolejny etap poszukiwania konotacji między promocją miast a hasłem „zieleń” nie przyniósł rezultatów, zasadnym wydało się przejrzenie oficjalnych witryn tych polskich miast, których ulice, place i przestrzeń publiczna powinna świadczyć o trosce o szatę roślinną. Miast, które są bohaterami wystąpień konferencyjnych, seminariów i szeregu publikacji m.in. w periodyku „Przegląd Komunalny”, co wydaje się potwierdzać zaangażowanie szeregu ludzi w działania na rzecz zieleni, nie posiadają na oficjalnych witrynach internetowych informacji świadczących o zielonym obliczu, z którym są one kojarzone – piękna, rodem z dwudziestolecia międzywojennego, zielono-biało-błękitna Gdynia i Poznań z jego wspaniałą zielenią przyuliczną i rozległym parkiem maltańskim. W prezentowanym 23-minutowym spocie Gdynia czci tylko fajerwerki „eventów”, o jej zielonych wzgórzach, parkach i alejach, nie ma żadnej wzmianki. Witryna internetowa Poznania przypomina zaś reklamę biura księgowego.
A jak wyglądają e-witryny innych miast Polski? Władze Krakowa, mówiąc „park”, myślą Wawel. Warszawa wychodzi z założenia, że „jaki jest koń, każdy widzi”, chociaż sympatyczny „zielony” emblemat reklamowy posiada (fot.). Białystok bazuje na Branickich, Lublin na studentach i starówce, Wrocław dla odmiany prezentuje szereg zdjęć ze Starego Rynku wraz z uśmiechniętą młodzieżą. Zaskoczeniem były Katowice – z bardzo ciekawą oprawa graficzną i licznymi cytatami wizualnymi powiązanymi z zielenią.
 Co zatem z tych rozważań wynika w aspekcie „promocji miasta przez zieleń”? Po przejrzeniu rozległego archiwum zdjęciowego oraz po przeglądzie witryn internetowych największych miast Polski początkowy entuzjazm związany z nośnością tematu został poddany próbie. Trzeba wręcz zapytać – co się dzieje? Dlaczego ci, którzy nie mają się czym chwalić, mamią „zielonymi” złudzeniami, zaś decydenci, którzy dysponują atrakcyjnymi obiektami, milczą?                                                                                                  
Wszak wiemy, że priorytetem przy wyborze lokalizacji zamieszkania, oprócz możliwości znalezienia pracy, jest duch miejsca, jego klimat i przyjazność. Czy tereny zieleni nie wpisują się w te idee? Mogą być przecież wspaniałą oprawą sceny miejskiej, gospodarzem szeregu wydarzeń artystycznych, strefą rekreacji i spotkań. Czyż nie przekładają się na budowanie wspomnień, tożsamości i prestiżu miasta oraz ducha miejsca? Skoro dzisiejsze metropolie walczą o inwestorów, o wykształcenie kapitału ludzkiego, powinny zapewnić rodzinom przyjazną i piękną przestrzeń.
 
Zieleń na wagę złota
Wygląda na to, że obecnie w kwestii rangi zielonych przestrzeni publicznych nadal pokutują stare nawyki. Tereny zieleni w oczach wielu samorządowców mają niewspółmiernie małe znaczenie w porównaniu z podażą innych usług publicznych. Nie zapominajmy jednak o „noblesse oblige” a dostępna dla każdego scena miejska wymaga oprawy. Jako wyjątkowa i wielowątkowa nie możne być zlepkiem oderwanych od siebie odłamków: nawierzchni (drogowcy), architektury (architekci), iluminacji (elektrycy) i roślin (firmy ogrodnicze). Bo wówczas wszystko razem staje się zaledwie wielkim, wymęczonym, wspólnym obowiązkiem. Aby przestrzeń zyskała formę, którą zechcielibyśmy się pochwalić, trzeba w nią zainwestować. Godziwy standard wymaga nakładów finansowych. Aby stało się to opłacalne, musi pojawić się nowa jakość – wielofunkcyjność-piękno-tożsamość. Pozytywnym aspektem jest to, że taki rodzaj inwestycji z pewnością się opłaci, bo będzie służył pokoleniom. Pytanie brzmi, kto ma przekonać włodarzy miast, że przestrzeń publiczna związana z terenami zieleni jest obecnie standardem, a nie fanaberią? Że ten godziwy komfort dnia codziennego jest niezbywalnym prawem mieszkańców współczesnych miast? Problem tkwi w braku tzw. wyobraźni długofalowej i niedokonywaniu prostego bilansu zysków oraz strat.
 
Źródła:
1.      Czyżewski A.: Trzewia Lewiatana. Miasta ogrody i narodziny przedmieścia kulturalnego. Państwowe Muzeum Etnograficzne w Warszawie. 2009.