(R)ewolucja w e-odpadach
Primum non nocere ? po pierwsze nie szkodzić, to jedna z naczelnych zasad etycznych w medycynie.
Należy ubolewać, że ta zasada nie obowiązuje w działaniach podmiotów związanych z szeroko rozumianą ochroną środowiska. Obserwując ostatnie wydarzenia na rynku zużytego sprzętu elektrycznego i elektronicznego, można utwierdzić się w przekonaniu, że w pogoni za wolnym rynkiem, konkurencją, swobodą gospodarczą i wzrostem słupków z wynikami sprzedaży zatracono gdzieś główny cel działania w tym obszarze, jakim bez wątpienia jest właśnie ochrona zasobów naturalnych. A ta ochrona, niestety, kosztuje i pomimo licznych zapewnień ze strony podmiotów finansujących system, można odnieść wrażenie, że troska o środowisko w rzeczywistości zajmuje odległą pozycję w biznesowej hierarchii ważności.
Czy na ostatniej prostej publicznej, a w chwili pisania tekstu, sejmowej debaty nad kształtem nowej ustawy uda się wypracować wspólne stanowisko przedsiębiorców? Za kilka tygodni poznamy z pewnością odpowiedź na to pytanie. Jak pokazała niedawna konferencja poświęcona tematyce rynku ZSEE w Polsce, jest szereg obszarów, gdzie poszczególni uczestnicy rynku mają zdecydowanie odmienne zdanie, jednak w ocenie wielu uczestników konferencji, istnieją dwa podstawowe zagadnienia, których uporządkowanie pozwoli na uzdrowienie całego systemu zagospodarowania elektroodpadów w Polsce.
Finansowanie
Wszyscy uczestnicy systemu są w tej kwestii zasadniczo zgodni. Podmioty odpowiedzialne za finansowanie systemu nie ponoszą obecnie kosztów zagospodarowania ZSEE w takiej wysokości, jak powinni. Przedstawiciele niektórych wprowadzających czy też organizacji branżowych bezradnie rozkładają ręce, oświadczając, że w zasadzie nic nie można z tym zrobić. I trudno im się dziwić! Ich zadaniem nie jest przecież zwiększanie kosztów dla przemysłu, lecz wręcz przeciwnie ? ich redukcja. Czy zatem jakiekolwiek działania tych podmiotów, mogące zwiększyć obciążenia finansowe dla producentów, byłyby uzasadnione? Czy organizacje branżowe będą działały przeciwko interesom swoich członków? Nie! Logika jest nieubłagana.
Warto zastanowić się przez chwilę, co doprowadziło do takiej sytuacji? Otóż obecny system pozwala wprowadzającym na pozbycie się w praktyce wszelkiej odpowiedzialności w zakresie obowiązków związanych z ZSEE poprzez podpisanie umowy z organizacją odzysku. Ta z kolei przerzuca wszelką odpowiedzialność na zakład przetwarzania, z którym podpisuje umowę. Oczywiście na taki, który zaoferuje/zaakceptuje najniższą cenę za wykonanie obowiązku zbierania, przetwarzania i recyklingu, bo to jest najistotniejszy składnik kosztów działania organizacji odzysku. Zaraz obok kosztów administracyjnych i obowiązkowej edukacji. Zakład przetwarzania stara się wykonać podpisany kontrakt i wtedy właśnie rozpoczyna się proceder związany z tzw. kwitami. Jak z kolei działa ten mechanizm?
Skoro zakład zaoferował/zaakceptował niską cenę organizacji odzysku, musi teraz kontrakt wykonać, pod groźbą kary w postaci opłaty produktowej. To kosztuje, bo sprzęt trzeba na rynku zebrać, kupić, przetransportować i przetworzyć, a następnie zagospodarować frakcje. Zakład, który podejmuje ryzyko działalności nielegalnej, może także ?sprzedać? organizacji ?kwity?, licząc na to, że ta ich nie zakwestionuje. A w większości przypadków nie zrobi tego! Po pierwsze, nie ma w tym interesu ? musiałaby dokupić legalną zbiórkę za wyższą cenę, czyli zwiększyć swoje koszty a w konsekwencji zwiększyć stawkę dla wprowadzających. Po drugie, nie dysponuje, poza nielicznymi wyjątkami, osobami lub podmiotami, które wiedzą, co i jak mają kontrolować, aby udowodnić, że zakład nie zebrał i nie przetworzył takiej masy, jaką deklaruje. Logika po raz drugi.
Błąd krytyczny
Co gorsza, istnieje inny krytyczny błąd systemowy, sygnalizowany przez wielu uczestników systemu już wcześniej. Praktyka na rynku jest taka, że organizacja odzysku najpierw podpisuje umowy z wprowadzającymi, oferując im pewne stawki za wykonanie obowiązku, a dopiero potem kontraktuje wykonanie przejętych obowiązków z zakładami przetwarzania. Oznacza to, że przed podpisaniem kontraktów z zakładami przetwarzania organizacja wie, jakim budżetem dysponuje, jakie ma koszty projektów, edukacji i administracji oraz jaki ma obowiązek w poszczególnych grupach, a zatem jakie stawki może zaproponować zakładom przetwarzania. Wie też, że maksymalnych stawek, na jakie ją ?stać?, nie może przekroczyć, bo wtedy roczny wynik finansowy byłby ujemny i nawet w przypadku posiadania rezerw, mogą okazać się one niewystarczające. Trzeba także pamiętać, że z uwagi na podpisane umowy organizacja nie ma zazwyczaj możliwości zwrócenia się do wprowadzających, z którymi zawarła kontrakt na wykonanie obowiązków o dodatkowe środki. Dlatego w sposób naturalny wybiera oferty tych, którzy stawki zaakceptowali, nie do końca stosując zasadę due dilligence w odniesieniu do kontroli jakości nabywanej usługi.
Not for profit
Obecnie rynek ZSEE jest wart niecałe 50 mln zł. Przedstawiciele niektórych organizacji odzysku wprost zapowiedzieli na konferencji, że jeśli nic się nie zmieni, to w przyszłym roku przeznaczą na zagospodarowanie ZSEE jeszcze mniejsze kwoty. Jak sprawić, aby producenci i importerzy stosowali zasadę rozszerzonej odpowiedzialności w praktyce? Jedną z propozycji jest np. wprowadzenie minimalnej stawki za przetwarzanie ZSEE. Wydaje się jednak, że z systemowego punktu widzenia, najwłaściwszym rozwiązaniem byłoby pozostawienie obowiązków i odpowiedzialności po stronie producentów, bez możliwości przekazania ich organizacji odzysku. Czy to oznacza likwidację tych ostatnich? Absolutnie nie. To oznacza rozwój tych, które rzetelnie i z właściwą wiarygodnością wykonają obowiązki producenta. Jeśli wprowadzający będzie miał położyć na szali utratę reputacji marki, z pewnością zastanowi się, gdzie finalnie trafiają jego pieniądze i czy obowiązek wypełniany jest rzetelnie i z zachowaniem właściwych standardów przetwarzania. To spowoduje, że wprowadzający będą mieli zachętę do wybierania rozwiązań być może droższych, ale gwarantujących najwyższą jakość i bezpieczeństwo biznesowe. Drugim filarem powinno być zobowiązanie organizacji do właściwej dystrybucji środków otrzymywanych od wprowadzających. Organizacja powinna przeznaczyć gros przychodów na sfinansowanie zbiórki i przetwarzania, a nie na dywidendy, nie do końca sprecyzowane rezerwy czy też pokrycie wydatków administracyjnych. Dlatego najlepszym rozwiązaniem wydaje się wprowadzenie zasady działalności organizacji odzysku w formule not for profit, z jednoczesnym nakazem przeznaczania na działalność operacyjną związaną stricte z przetwarzaniem i zbieraniem ZSEE kwoty nie mniejszej niż 70-80% przychodów.
I wreszcie trzeci istotny zapis to jak najszybszy podział sprzętu na sześć grup technologicznych, a nie użytkowych. Podział ten uwzględniono w projekcie ustawy skierowanym do komisji sejmowej, jednak ma wejść w życie dopiero od 2018 r. To spowoduje, że w dalszym ciągu możliwe będzie rozliczanie przez wprowadzających obowiązków związanych z wprowadzeniem na rynek droższego w przetwarzaniu sprzętu (np. lodówek) tańszym (np. kuchenkami).
I krótkie wyliczenie. Szacuje się, że prawidłowo działający rynek ZSEE powinien być wart w Polsce ok. 120 ? 140 mln zł rocznie. Realnie przez ostatnie 10 lat wprowadzający finansowali go w wysokości średnio ok. 70 ? 90 mln zł rocznie. Jak zatem łatwo policzyć, w ich ?kieszeniach? zostało przez ten czas ponad 500 mln zł?
Masa
Także z tymi danymi zasadniczo większość uczestników systemu nie dyskutuje. Zgodnie z raportami GIOŚ-u na rynek wprowadzanych jest co roku ok. 500 tys. ton sprzętu elektrycznego i elektronicznego. W celu uproszczenia obliczeń załóżmy, zbieranych będzie rocznie ok. 170 tys. ton. Pozostaje zatem ponad 300 tys. ton sprzętu co roku wprowadzonego na rynek, ale niewidocznego w systemie zbierania ZSEE. Zakładając nawet, że 100% raportowanej do GIOŚ-u zbiórki ma pokrycie w rzeczywistości (choć szacuje się, że szara strefa to ok. 40%-50%!), oraz przyjmując, zgodnie z opiniami ekspertów, że 80% sprzętu nabywa się w drodze wymiany 1 za 1, rocznie powstaje ponad 200 tys. ton elektroodpadów, które kończą swój cykl życia poza oficjalnym systemem ? często w punktach skupu złomu, które nie są zarejestrowane jako zbierający ZSEE.
Co zrobić, aby odwrócić ten trend? Przede wszystkim należy zachęcić konsumentów do oddawania sprzętu do legalnego systemu. Z pewnością istotna jest tu edukacja i w ciągu ostatnich 10 lat wiele udało się w tym zakresie uzyskać. Bez wątpienia jednak najlepszą zachętą dla konsumentów byłby czynnik ekonomiczny ? depozyt zwrotny. Warto też podkreślić, że wprowadzenie mechanizmów, które skutecznie przekierują strumień odpadów z punków skupu złomu do zbierających i zakładów przetwarzania spowoduje istotne zwiększenie podaży tego odpadu, a w konsekwencji spadek cen elektroodpadów. Z pewnością zmniejszą się też koszty logistyki, ponieważ zakłady skupią się na zbieraniu sprzętu z lokalizacji najbliższych względem swoich zakładów. Ponownie logika.
Aby zwiększyć ilość ZSEE w systemie należy także wyeliminować naganne praktyki przyjmowania przez punkty skupu złomu elementów zdemontowanych nielegalnie urządzeń lub wręcz demontażu elektroodpadów na terenie punktów skupu. Jeśli taka placówka nie będzie mogła przyjmować niekompletnych urządzeń i elementów z nich usuniętych pod groźbą kary administracyjnej, strumień ten trafi jako kompletny sprzęt do legalnego systemu zbiórki. Czy to oznacza, że punkty skupu zostaną wyeliminowane z systemu? Nie, w dalszym ciągu po spełnieniu wymagań przepisów w zakresie zbierania kompletnego sprzętu elektronicznego i elektrycznego będą mogły taką działalność prowadzić. Jeśli ktoś zna skuteczniejsze sposoby na zwiększenie masy ZSEE w legalnym systemie niż wymienione powyżej, chętnie posłucham. Ja na razie innych, skutecznych rozwiązań nie widać.
Co dalej?
Zużyty sprzęt elektryczny i elektroniczny jest stosunkowo niewielkim, ale niewątpliwie istotnym elementem systemu zagospodarowania odpadów w Polsce. Prace nad nowelizacją ustawy o ZSEE zbliżają się do końca. Minister Ostapiuk zapowiedział, że rewolucji nie będzie, i ja to rozumiem. Śledząc i biorąc udział w pracach nad nowelizacją ustawy, można dojść do wniosku, że kompletna przebudowa systemu mogłaby z dużym prawdopodobieństwem zakończyć się nieuchwaleniem nowelizacji. Konsekwencje? Komisja Europejska 29 kwietnia br. pozwała Polskę do Trybunału sprawiedliwości za niewdrożenie zapisów dyrektywy WEEE2 ? nasz kraj może zapłacić ponad 70 tys. euro kary dziennie! Prace w komisji i parlamencie to ostatnia szansa na naprawę systemu oraz stworzenie zapisów, które uszczelnią rynek, a także zmobilizują wprowadzających do finansowania swoich obowiązków w adekwatny do oczekiwanych rezultatów sposób. Jest to moment, w którym jeszcze możemy zobowiązać prawem organizacje odzysku do lepszej dystrybucji środków oraz wyeliminować nielegalny demontaż odpadów z ZSEE poza zakładami przetwarzania. To również realna szansa na stworzenie systemu, który pozwoli przedsiębiorcom prowadzącym zakłady przetwarzania przetrwać na rynku i prowadzić działalność w realiach uczciwej konkurencji, a Polsce osiągnąć wskazane w dyrektywie cele środowiskowe. Zadanie nie jest łatwe, czas goni ale apeluję o jedno. Nie stwórzmy pod presją czasu i kar ustawy, która doprowadzi do śmierci systemu i branży legalnego przetwarzania ZSEE w Polsce. ?Operacja się udała, ale pacjent zmarł?, będzie można powiedzieć w takim przypadku? Warto więc pamiętać, primum non nocere, Szanowni Państwo.
dr inż. Robert Wawrzonek, członek Zarządu, dyrektor techniczny, REMONDIS Electrorecycling