Rozbieg do skoku na samorząd
Ludwik Węgrzyn
prezes Związku Powiatów Polskich, starosta bocheński
W Święta Wielkanocne sięgnąłem po zaległą lekturę periodyków skrupulatnie odkładanych do „odrobienia”. Z zawodowej ciekawości na pierwszy ogień poszły tematy związane z samorządem terytorialnym. Okres przedświąteczny obfitował w fakty medialne i to zamieszczone na pierwszych stronach najbardziej poczytnych gazet.
Pod koniec marca do boju o samorząd przystąpiły wszystkie liczące się w naszym kraju siły polityczne, a szczególnie dwie partie: jedna rządząca i druga stojąca w zdecydowanej opozycji do tej pierwszej (mimo że jeszcze pół roku temu obie deklarowały sobie nawzajem i całemu społeczeństwu miłość, przyjaźń i braterstwo). Również pod koniec marca można było odnieść wrażenie, że ugrupowania te dogadują się co do pewnych działań, np. terminu zwołania tzw. konwencji samorządowych, czyli oficjalnego i publicznie ogłoszonego startu kampanii wyborczej do samorządu terytorialnego wszystkich rodzajów. Po zapoznaniu się z treściami głoszonymi na tych konwencjach zdumienie moje sięgnęło zenitu – musiałem mocno się uszczypnąć i sprawdzić, co to właściwie jest ten samorząd terytorialny? Bowiem liderzy obu startujących ugrupowań, a szczególnie aktualnie sprawującego władzę, praktycznie nie odnieśli się do zagadnień samorządu, jego ustroju, przypisanych mu do realizacji zadań publicznych, a zwłaszcza do konieczności zabezpieczenia takich środków, które jako dochody własne pozwoliłyby te zadania realizować. Hasło zbliżających się wyborów samorządowych stanowiło jedynie przysłowiowy listek figowy, który miał wywołać zainteresowanie społeczeństwa występami niewątpliwie ważnymi dla Polski, lecz mającymi charakter wystąpień harcowników przed ewentualnym ostatecznym starciem (nawet na śmierć i życie), jakim miałyby być przedterminowe wybory parlamentarne po samorozwiązaniu się Sejmu. Wystąpienia te wyraźnie pokazały, iż wybory (a nawet sam samorząd) mają być jedynie narzędziem, swoistą trampoliną, po odbiciu się od której zdobędzie się niepodzielną władzę.
Wyczytałem też, że Prawo i Sprawiedliwość w drodze po samorządowe stołki gotowe jest poświęcić swoich parlamentarnych wybrańców, aby na plecach zaskoczonych sytuacją wyborców zagarnąć władzę lokalną do swojego politycznego imperium. Lider Platformy Obywatelskiej wykazał trochę więcej zainteresowania samorządem terytorialnym, lecz i jego wystąpienie sprowadziło się do opanowania przez swoich partyjnych kolegów samorządu lokalnego.
Podobne hasła, mniej czy bardziej publicznie, głoszą wszystkie partie polityczne, nie przedstawiając praktycznie żadnych konkretnych propozycji dla samorządu na zbliżającą się kolejną kadencję.
Przygnębiony tymi doniesieniami prasowymi sięgnąłem po sprawdzoną lekturę, którą zawsze czytam „ku pokrzepieniu serca”, czyli po Trylogię Henryka Sienkiewicza. Otwierając książkę na chybił trafił, znalazłem się w Pilwiszkach gdzieś na Podlasiu, gdzie książe Bogusław Radziwiłł objaśnia Kmicicowi: Rzeczpospolita to postaw czerwonego sukna, za które ciągną Szwedzi, Chmielnicki, Hiperborejczykowie, Tatarzy, elektor i kto żyw naokoło. A my z księciem wojewodą wileńskim powiedzieliśmy sobie, że z tego sukna musi nam tyle zostać w ręku, aby na płaszcz wystarczyło.
Daleki jestem od tego, aby obecne partie polityczne posądzać o działania antypaństwowe, ale wydaje się, że aktualnie „postawem sukna” jest samorząd terytorialny, którym za wszelką cenę chcą zawładnąć ugrupowania polityczne. Gdyby jeszcze chęci te szły w parze z konkretną propozycją pomocy samorządom w rozwiązywaniu lawinowo narastających problemów! Patrząc jednak przez pryzmat tego, co dzieje się w parlamencie, jak poszczególne partie nieudolnie podchodzą do rozwiązywania najistotniejszych dla naszego kraju problemów, można mieć uzasadnione wątpliwości, że wszystkie te problemy przeniesione zostaną na płaszczyznę lokalną i zdezorganizują dobrze funkcjonujący samorząd terytorialny.
Przeprowadzone najpierw przed 16, a następnie ośmiu laty reformy samorządowe były jedynymi, które można zaliczyć do pomyślnie zrealizowanych. Gdyby kolejne ekipy rządowe nie zahamowały, a nawet uwsteczniły decentralizacji finansów publicznych, to zapewne dzisiaj w Polsce byłoby o wiele mniej problemów, z którymi nie może sobie poradzić państwo. Przez całe lata tzw. przełomu z ogromnymi trudnościami finansowymi borykała się polska oświata. Z chwilą jej usamorządowienia problemy albo się zdecydowanie zmniejszyły, albo całkowicie zniknęły. Nie chcę tutaj twierdzić, że problemów w oświacie nie ma, lecz przy utrzymywaniu tak archaicznego przepisu, jakim jest Karta Nauczyciela, są one relatywnie niewielkie. Gdyby rząd zdecydował się na przekazanie samorządom opieki zdrowotnej (a nie tylko części realizacyjnej), to być może problemy związane z funkcjonowaniem służby zdrowia byłyby mniejsze.
Jestem związany z samorządem od początku jego funkcjonowania w obecnym kształcie ustrojowym, mam więc prawo – w oparciu o moje doświadczenie – głośno apelować: „Odpartyjnijmy samorząd terytorialny”. Nie mówię o odpolitycznieniu, gdyż to jest nierealne, ale nie czyńmy samorządu terytorialnego przybudówką partii politycznych, gdyż w przeciwnym wypadku w szybkim tempie reanimujemy terenowe organy administracji państwowej. To już Polska przerabiała z powszechnie znanym skutkiem. Jest to niezbędne dla przygotowania się do wykorzystania funduszy unijnych. Głoszona teza o przerostach administracji i usiłowanie jej „przycinania” w ramach „Taniego państwa” jest twierdzeniem nieuzasadnionym. Kilka dni temu Danuta Hübner, polski komisarz UE ds. polityki regionalnej, powiedziała Polska administracja jest ciągle uboga. Jeżeli nie zainwestujemy w tych ludzi i nie ułatwimy im pozostania – nie mówię o szczeblu rządowym, ale bardziej o administracji lokalnej i regionalnej – to może się to odbić negatywnie na wykorzystaniu funduszy. To zwraca się w ciągu dwóch lat – w postaci wykorzystania środków w stu procentach.
Jak to zrobić? Na przykład poprzez zmianę ordynacji wyborczej do samorządu i wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych do rad gmin, powiatów i sejmików wojewódzkich. Ale o tym może następnym razem.
Skróty od redakcji
prezes Związku Powiatów Polskich, starosta bocheński
W Święta Wielkanocne sięgnąłem po zaległą lekturę periodyków skrupulatnie odkładanych do „odrobienia”. Z zawodowej ciekawości na pierwszy ogień poszły tematy związane z samorządem terytorialnym. Okres przedświąteczny obfitował w fakty medialne i to zamieszczone na pierwszych stronach najbardziej poczytnych gazet.
Pod koniec marca do boju o samorząd przystąpiły wszystkie liczące się w naszym kraju siły polityczne, a szczególnie dwie partie: jedna rządząca i druga stojąca w zdecydowanej opozycji do tej pierwszej (mimo że jeszcze pół roku temu obie deklarowały sobie nawzajem i całemu społeczeństwu miłość, przyjaźń i braterstwo). Również pod koniec marca można było odnieść wrażenie, że ugrupowania te dogadują się co do pewnych działań, np. terminu zwołania tzw. konwencji samorządowych, czyli oficjalnego i publicznie ogłoszonego startu kampanii wyborczej do samorządu terytorialnego wszystkich rodzajów. Po zapoznaniu się z treściami głoszonymi na tych konwencjach zdumienie moje sięgnęło zenitu – musiałem mocno się uszczypnąć i sprawdzić, co to właściwie jest ten samorząd terytorialny? Bowiem liderzy obu startujących ugrupowań, a szczególnie aktualnie sprawującego władzę, praktycznie nie odnieśli się do zagadnień samorządu, jego ustroju, przypisanych mu do realizacji zadań publicznych, a zwłaszcza do konieczności zabezpieczenia takich środków, które jako dochody własne pozwoliłyby te zadania realizować. Hasło zbliżających się wyborów samorządowych stanowiło jedynie przysłowiowy listek figowy, który miał wywołać zainteresowanie społeczeństwa występami niewątpliwie ważnymi dla Polski, lecz mającymi charakter wystąpień harcowników przed ewentualnym ostatecznym starciem (nawet na śmierć i życie), jakim miałyby być przedterminowe wybory parlamentarne po samorozwiązaniu się Sejmu. Wystąpienia te wyraźnie pokazały, iż wybory (a nawet sam samorząd) mają być jedynie narzędziem, swoistą trampoliną, po odbiciu się od której zdobędzie się niepodzielną władzę.
Wyczytałem też, że Prawo i Sprawiedliwość w drodze po samorządowe stołki gotowe jest poświęcić swoich parlamentarnych wybrańców, aby na plecach zaskoczonych sytuacją wyborców zagarnąć władzę lokalną do swojego politycznego imperium. Lider Platformy Obywatelskiej wykazał trochę więcej zainteresowania samorządem terytorialnym, lecz i jego wystąpienie sprowadziło się do opanowania przez swoich partyjnych kolegów samorządu lokalnego.
Podobne hasła, mniej czy bardziej publicznie, głoszą wszystkie partie polityczne, nie przedstawiając praktycznie żadnych konkretnych propozycji dla samorządu na zbliżającą się kolejną kadencję.
Przygnębiony tymi doniesieniami prasowymi sięgnąłem po sprawdzoną lekturę, którą zawsze czytam „ku pokrzepieniu serca”, czyli po Trylogię Henryka Sienkiewicza. Otwierając książkę na chybił trafił, znalazłem się w Pilwiszkach gdzieś na Podlasiu, gdzie książe Bogusław Radziwiłł objaśnia Kmicicowi: Rzeczpospolita to postaw czerwonego sukna, za które ciągną Szwedzi, Chmielnicki, Hiperborejczykowie, Tatarzy, elektor i kto żyw naokoło. A my z księciem wojewodą wileńskim powiedzieliśmy sobie, że z tego sukna musi nam tyle zostać w ręku, aby na płaszcz wystarczyło.
Daleki jestem od tego, aby obecne partie polityczne posądzać o działania antypaństwowe, ale wydaje się, że aktualnie „postawem sukna” jest samorząd terytorialny, którym za wszelką cenę chcą zawładnąć ugrupowania polityczne. Gdyby jeszcze chęci te szły w parze z konkretną propozycją pomocy samorządom w rozwiązywaniu lawinowo narastających problemów! Patrząc jednak przez pryzmat tego, co dzieje się w parlamencie, jak poszczególne partie nieudolnie podchodzą do rozwiązywania najistotniejszych dla naszego kraju problemów, można mieć uzasadnione wątpliwości, że wszystkie te problemy przeniesione zostaną na płaszczyznę lokalną i zdezorganizują dobrze funkcjonujący samorząd terytorialny.
Przeprowadzone najpierw przed 16, a następnie ośmiu laty reformy samorządowe były jedynymi, które można zaliczyć do pomyślnie zrealizowanych. Gdyby kolejne ekipy rządowe nie zahamowały, a nawet uwsteczniły decentralizacji finansów publicznych, to zapewne dzisiaj w Polsce byłoby o wiele mniej problemów, z którymi nie może sobie poradzić państwo. Przez całe lata tzw. przełomu z ogromnymi trudnościami finansowymi borykała się polska oświata. Z chwilą jej usamorządowienia problemy albo się zdecydowanie zmniejszyły, albo całkowicie zniknęły. Nie chcę tutaj twierdzić, że problemów w oświacie nie ma, lecz przy utrzymywaniu tak archaicznego przepisu, jakim jest Karta Nauczyciela, są one relatywnie niewielkie. Gdyby rząd zdecydował się na przekazanie samorządom opieki zdrowotnej (a nie tylko części realizacyjnej), to być może problemy związane z funkcjonowaniem służby zdrowia byłyby mniejsze.
Jestem związany z samorządem od początku jego funkcjonowania w obecnym kształcie ustrojowym, mam więc prawo – w oparciu o moje doświadczenie – głośno apelować: „Odpartyjnijmy samorząd terytorialny”. Nie mówię o odpolitycznieniu, gdyż to jest nierealne, ale nie czyńmy samorządu terytorialnego przybudówką partii politycznych, gdyż w przeciwnym wypadku w szybkim tempie reanimujemy terenowe organy administracji państwowej. To już Polska przerabiała z powszechnie znanym skutkiem. Jest to niezbędne dla przygotowania się do wykorzystania funduszy unijnych. Głoszona teza o przerostach administracji i usiłowanie jej „przycinania” w ramach „Taniego państwa” jest twierdzeniem nieuzasadnionym. Kilka dni temu Danuta Hübner, polski komisarz UE ds. polityki regionalnej, powiedziała Polska administracja jest ciągle uboga. Jeżeli nie zainwestujemy w tych ludzi i nie ułatwimy im pozostania – nie mówię o szczeblu rządowym, ale bardziej o administracji lokalnej i regionalnej – to może się to odbić negatywnie na wykorzystaniu funduszy. To zwraca się w ciągu dwóch lat – w postaci wykorzystania środków w stu procentach.
Jak to zrobić? Na przykład poprzez zmianę ordynacji wyborczej do samorządu i wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych do rad gmin, powiatów i sejmików wojewódzkich. Ale o tym może następnym razem.
Skróty od redakcji