Architekci krajobrazu, projektanci ogrodów, wykonawcy terenów zieleni – czy myślicie, że efekty naszej pracy stanowią wartość dodaną, jeśli chodzi o zmiany klimatu? Że spokojnie możemy patrzeć w oczy przyszłym pokoleniom? Powiedzieć im, że zrobiliśmy wszystko, co można było w naszym codziennym życiu zawodowym, aby nie zawaliła się równowaga ekosystemu? 

Czy możemy sobie powiedzieć, że to, co robimy, siedząc przed monitorem komputera, tworząc dokumentacje projektowe, pozwala nam mieć czyste sumienie? Jaki jest nasz wkład w ograniczenie konsumpcjonizmu, zmniejszenie śladu węglowego, dążenie do zeroenergetyczności czy zwiększanie bioróżnorodności? Ile znamy takich rozwiązań, które faktycznie się sprawdzają – nie generują kolejnych niepotrzebnych ruchów czy działań – i można je świadomie stosować we współczesnej architekturze krajobrazu? Mimo że jest to początek mojego artykułu, pozwolę sobie jeszcze na pytania o szerszym spektrum. Jak często patrzymy na proces inwestycyjny całościowo? Czy mamy świadomość, że każda kreska w projekcie to zwiększenie śladu węglowego podczas realizacji inwestycji; że aby coś zbudować, coś trzeba zniszczyć? Tymczasem niszczenie też wymaga energii. I na koniec: umiar. Czy pamiętamy jeszcze znaczenie tego słowa?

Pani i pan od krzaków

Mam wrażenie, że nasza bra...