Już jakiś czas temu zauważyłam (nie odkrywając Ameryki), że politykom ? nie tylko polskim ? bardziej zależy na budżecie niż na klimacie. I trudno się temu dziwić. Wszak wyborcy rozliczą ich nie z tego, że będzie (chyba) trochę cieplej, ale z tego, że będzie drożej. A o tym, że tzw. ochrona klimatu jest bardzo kosztowana i nie do końca efektywna, wiedzą wszyscy choć trochę zainteresowani tym złożonym zagadnieniem.

Z jednej strony pojawiają się więc alarmistyczne obawy, że realizacja polityki klimatycznej UE będzie kosztowała nasz budżet setki miliardów złotych. I nie są to wcale strachy na Lachy. No, ale przecież już teraz polski przemysł ciężki i energetyka puszczają kominem grube miliardy na zakup uprawnień do emisji gazów cieplarnianych. O tej kwestii ? na ogół przemilczanej podczas debat nt. polityki klimatycznej ? pisze dr Andrzej Ancygier (str. 20). Według naszego autora, UE celowo narzuca koszty ?energetyczno-polityczne?, aby zachęcić kraje członkowskie do ograniczenia wykorzystywania węgla w produkcji energii. Dla wielu państw jest to mobilizujące, natomiast Polska konsekwentnie trzyma kurs na węgiel, nie bacząc na jego kurczące się zasoby. Cóż, nie trzeba być zwolennikiem Unii, miłośnikiem klimatu czy wybitnym myślicielem, aby przyznać, że import węgla i zakup pozwoleń na emisję CO2 nie jest rozwiązaniem optymalnym i perspektywicznym.

Zdaniem dr. Michała Wilczyńskiego, byłego głównego ekologa kraju, w 2030 r. wydobycie polskiego wę...