W teorii planowanie i utrzymywanie naszej przestrzeni w miastach to świetnie zorganizowany system. W praktyce jest to spontaniczny nieuświadomiony proces przepychania zadań miedzy szufladami z napisem „nie dzisiaj”, w których nie wiemy, co się dzieje.

Oczywiście z perspektywy odpowiedzialnego za zieleń urzędnika wszystko jest pod kontrolą, trzymamy byka za rogi, chociaż zawsze przydałoby się mu więcej środków, jednak z perspektywy postronnego odbiorcy często dzieją się zupełnie inne dramatyczne historie. W miejscu skwerów wyrastają budynki, nasze miejsca spacerów zamieniają się w szerokie arterie drogowe. Jest tak m.in. dlatego, że naukowa, biologiczna definicja zieleni jest diametralnie rozbieżna z tym, co figuruje jako zieleń w miejskich planach i excelach.

Milion zabójczych niedomówień

I tutaj pojawia się nasz kluczowy bohater większości afer i rozdzierających serce dramatów „Rezerwa terenu”. Te niegroźne z pozoru dwa słowa dźwigają w sobie bagaż miliona zabójczych niedomówień. Upchnięte po szufladach z napisem „nie dziś” i „jak będą środki”, leżą sobie na hektarach rozrzuconych po całym mieście i choć dziś często zielone, to oczami wyobraźni planistów są zwykle drogami albo jakąś infrast...