Postanowiłem się narazić i pisać o grupie przełożonych. Pisząc grupie, mam na myśli tę, którą określa się mianem rady nadzorczej. A zatem, czym ona właściwie jest? Kto ją powołuje i dlaczego? Jakie pełni, a jakie powinna pełnić funkcje? Na te i na parę innych pytań spróbujemy znaleźć odpowiedź w tym tekście. A więc zaczynajmy.
Rada nadzorcza to grupa osób powołana przez właściciela do tego, by patrzyli zarządowi na ręce, bo właściciel jest zbyt zajęty, aby robić to samemu. Wiem, że nie jest to definicja wyjęta żywcem z kodeksu spółek handlowych, ale myślę, że na nasze potrzeby wystarczająca i na dodatek dość dobrze osadzona w realiach. Żeby odnieść ją do rzeczywistości jeszcze bardziej, możemy nasze rady nadzorcze podzielić na te w spółkach prywatnych i na te podlegające uregulowaniom przepisów o firmach mniej czy bardziej państwowych, samorządowych i im podobnych. W firmach prywatnych sprawa jest dość prosta. Bo właściciel wyłożył pieniądze, założył firmę i teraz tak się rozwinęła, że ktoś musi jej pilnować (ktoś poza zarządem). A że ludzie, którzy znają się na biznesie, są z reguły mądrzy, leniwi i bogaci, to trzeba im zapłacić przyzwoite pieniądze, żeby chcieli zająć się problemami jakiejś firmy, a w dodatku wzięli w razie czego odpowiedzialność na własne barki. Jedynym rzeczywistym kłopotem jest (oczywiście poza sposobem wydania odpowiedniej diety za pracę w takiej radzie) właściwy system podziału problemów wg wagi czy też może raczej reprezentowania interesów w spółce właściciela albo położenia większego nacisku na dobro samej spółki. Nie jest to wbrew pozorom bez znaczenia, ponieważ, abstrahując od atrakcyjności diety, można w końcu dostać rozdwojenia jaźni. Pytanie pozostaje otwarte w każdym przypadku: dla kogo pracuje członek rady nadzorczej – dla właściciela czy dla spółki? Takie właśnie dylematy muszą rozstrzygać członkowie rad nadzorczych w firmach prywatnych i rynkowych. My zaś w naszym komunalnym świecie znamy przykłady znacznie bardziej różnorodne i ciekawe. A oto i one.
W komunalnym światku…
Otóż w znakomitej większości firm komunalnych istnieje konieczność powoływania pracowników do rad nadzorczych. Nawet nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Dobrze jest, gdy pracownicy wiedzą, co się w firmie dzieje. Źle jest natomiast wtedy, gdy sprawia się wrażenie, że w firmie będzie demokracja i że to pracownicy teraz będą rządzić. A właśnie takie złudzenia tworzą od jakiegoś czasu stanowiący prawo. Bo jak inaczej to potraktować, jeśli nie jako złudzenie możliwość powoływania przez pracowników niektórych firm członka zarządu? Co taki biedny człowieczyna ma robić? Ten to dopiero dostaje nie rozdwojenia a rozstrojenia jaźni. I na dodatek jeszcze de nomine wszechpotężne rady pracowników. Kogo taki członek zarządu wybierany spośród załogi ma reprezentować? Siebie, załogę, czy może jednak działać dla dobra firmy, ale wbrew pracownikom, którzy go na to stanowisko wybrali? Nie wiem i nie chcę wiedzieć. I tak wystarczające problemy mają pracownicy wchodzący w skład rady nadzorczej firmy, w której pracują. Z jednej strony przecież wiadomo, że ta cała reszta rady nadzorczej to obcy, a zarządowi należy się, co by nie było, jakaś doza lojalności. Z drugiej jednak strony można przecież coś ugrać dla załogi. No i mamy wówczas całą gamę postaw prezentowanych przez takich członków rad nadzorczych – od totalnej apatii i zamknięcia się w sobie, aż do zwalczania zarządu, bez względu na to, co ten zarząd robi. Cała grupa pośrednich zachowań świadczy o dużej dojrzałości i mądrości tych ludzi.
Czyhające pokusy
Drugą stronę medalu stanowią wszyscy delegowani do rad nadzorczych przez władzę pochodzącą z wyborów. Wyborów politycznych. Tu znajduje się pierwszy próg pokusy związanej z odwdzięczeniem się tym, którzy pomogli wygrać w walce. Pokusa całkiem naturalna i jeśli ci specjaliści od wygrywania walki politycznej są w radzie nadzorczej w mniejszości, to w porządku. Gorzej, gdy zaczynają w takiej radzie przeważać. A tuż za rogiem czai się kolejna pokusa. Pokusa związana z zapłaceniem jakiemuś urzędnikowi, bo on jest nawet całkiem dobry w tym co robi, tyle że chciał za przyjście do pracy dziesięć, a siatka płac pozwala na osiem. No to dajmy mu jakąś radę nadzorczą za dwa i będzie dobrze. Jeszcze zostały trzy miejsca w radzie nadzorczej, więc trzeba je będzie obsadzić. Kim? Tu pojawia się pokusa numer trzy. Serdecznie witamy na scenie krewnych i znajomych. Wszyscy więc, którzy znają naszego wodza, ale niekoniecznie znają się na czymkolwiek, od teraz mają swój czas. Pokusa numer cztery? Właściwie już nie. Teraz trzeba by znaleźć kogoś, kto zna się na jakimś biznesie. I tak dochodzimy do tego, że nawet jeśli uda się takich ludzi w czwartym kroku znaleźć, to i tak będą oni w mniejszości w radzie. Ale jest jeszcze całkiem nieźle, jeśli powyższe zasady nie dotyczą budowania zespołu, jakim stanowi zarząd spółki, bo wtedy tej firmie już nic nie pomoże.
Finanse a motywacja
Na to wszystko jeszcze nakładają się ograniczenia finansowe czyli tzw. ustawa kominowa. Znaleźć człowieka który jest autorytetem w kraju czy poza nim i płacić mu dwa tysiące złotych miesięcznie można. Można, ale tylko wówczas, gdy pracę tę traktuje on jako hobby, bo z innych źródeł ma wystarczające dochody, by nie martwić się o swoją przyszłość. Takich altruistów zbyt wielu nie ma. Z drugiej strony, nawet jeśli zgodzi się, to jaką będzie miał motywację do wytężonej pracy? I w taki właśnie sposób „przepada” nam człowiek, który byłby w stanie wskazać perspektywy i zagrożenia dla firmy, a zostaje człowieczek, który wskaże nam niezgodność w tabelce sprzed kwartału – w porównaniu do tej z sprzed miesiąca.
Mój przyjaciel i guru powiedział mi kiedyś: kieruj tą firmą tak, jakby to była twoja prywatna firma. I pomimo że od tego czasu minęło już parę lat, przesłanie to nie straciło na swojej aktualności. Wymaga tylko upowszechnienia i stosowania przez wszystkie organy spółki. Właścicieli też.
Paweł Chudziński
prezes Aquanet, Poznań