Wystarczyło parę godzin i kilkunastu szaleńców by nieodwracalnie zmienić obraz świata. Myślę, że już nic nie będzie takie jak było. Demokracja, systemy prawne, umowy międzynarodowe okazały się zupełnie bezradne w obliczu nienawiści i szaleństwa rozwijającego się bez przeszkód wśród, głoszonych z różnych trybun, haseł praw człowieka, godności jednostki i tolerancji. Nienawiści i szaleństwa, które nie ograniczają się do jakiejś konkretnej grupy etnicznej, rasy, narodu czy wyznania. Są wszędzie i jeżeli tylko są tolerowane, jeżeli się przed nimi ustępuje, nie znikają, a rozwijają się aż do osiągnięcia masy krytycznej. Potem już tylko wybuch. Tak jak bomba atomowa. Masa krytyczna, wybuch i reakcja łańcuchowa, której odległe skutki trudno przewidzieć. Jedni szaleńcy powodują pojawianie się kolejnych.
W takich sytuacjach dowiadujemy się o sobie, o swych bliźnich, zupełnie nowych rzeczy. Jedni okazują się ofiarni, inni potrafią wykorzystać okazję cudzego nieszczęścia (np. podnosząc ceny, czy sprzedając zrobione potajemnie, nienajlepszej jakości, fotografie z miejsca katastrofy). Jeszcze inni pozostają obojętni, uznając, że ich to nie dotyczy.
To nie jest jednak wojna, która toczy się gdzieś daleko, a którą, współczując ofiarom, oglądamy za pośrednictwem telewizji. Tym razem dotyczy to wszystkich. Wymiar tego co się stało powinien uświadomić, że nie ma takiego miejsca na ziemi, które można uznać za bezpieczne, że terroryzm, niezależnie od swego źródła, wybiera cel swego zamachu w taki sposób by sparaliżować wszystkich. Ofiarą może być każdy.
W chwili kiedy to piszę od zamachu upłynął już tydzień. Tydzień ważkich deklaracji współczucia, chęci udzielenia pomocy, współpracy… Ale także aktów indywidualnego odwetu na wyznawcach islamu lub ludziach tylko podejrzewanych o takie wyznanie. Tydzień strachu, szoku i szukania rozwiązań. Rozwiązań, od pomysłów totalnej wojny ze światem arabskim przez hasła usuwania wyznawców Mahometa ze społeczeństw, po selektywne tropienie indywidualnych terrorystów. Trybunał w Strasburgu mniej więcej w tym właśnie czasie opowiedział się za absolutnym zakazem cenzury, nawet w przypadku najbardziej skrajnych poglądów. Chyba, że… To “chyba, że” jest tak bardzo niezdefiniowane, że zmieści się dowolna interpretacja. Każda wersja rozwiązania, która zostanie w końcu wybrana, będzie miała swe nieprzewidywalne i zapewne nieodwracalne konsekwencje. Także ta, która w konsekwencji sprowadzi się jedynie do obrony przed kolejnymi zamachami.
Każde rozwiązanie będzie jednak musiało mieć przyzwolenie społeczeństw. I to przyzwolenie na, nieokreślone jeszcze, rozwiązanie problemu daje się już wyczuć. Wydaje się, że społeczeństwa są już chyba zmęczone przyzwoleniem na niemal wszystko przez poprawność polityczną, która nie pozwala nazywać rzeczy po imieniu. Zmęczone prawami człowieka wykorzystywanymi bez skrupułów przez “dostosowanych inaczej” do życia społecznego, zmęczone bezradnością policji, zmęczone ciągle rosnącą przestępczością nieletnich, przemocą w szkołach, którą w wielu krajach zajmują się już bezskutecznie rządy.
W tej sytuacji owo przyzwolenie, które musi przecież oznaczać również zgodę na ograniczenie wolności osobistych, na zwiększenie kompetencji wszelkich sił porządkowych jest tylko kwestią czasu, a każde działanie sprzeczne z poczuciem elementarnej sprawiedliwości, czy nawet tylko przyzwoitości społecznej moment tego przyzwolenia przybliża.
Stąd zresztą bierze się popularność partii głoszących poglądy rodem z Kodeksu Hammurabiego. Karać! Oko za oko, ząb za ząb, terroryzm za terroryzm.

Wojciech Sz. Kaczmarek