Drzewa miejskie podlegają bezustannej presji otoczenia. O ile te uznawane za cenne chronione są szerszymi zapisami prawa, co przekłada się na ich skuteczniejszą ochronę oraz profesjonalną pielęgnację, o tyle drzewa niebędące pomnikami przyrody lub nierosnące na obszarach objętych ochroną konserwatorską traktowane są o wiele cięższą ręką.

Z czego to wynika? Przecież niejednokrotnie do czynienia mamy z egzemplarzami o zbliżonych wartościach – przyrodniczej, kulturowej, krajobrazowej czy sentymentalnej – do ich lepiej uposażonych aktami normatywnymi kolegów, a czasami nawet większej. Patrzymy na nie jednak najczęściej przez pryzmat użyteczności, sprowadzając ją do podstawowego, materialnego znaczenia tego słowa. Subiektywna przyjemność, której oczekujemy w związku z faktem istnienia drzew miejskich w naszym najbliższym otoczeniu, ogranicza się do maksymalnej minimalizacji kosztów ich utrzymania i osiągnięcia bezobsługowości ich serwisu. Traktujemy je jak regularni konsumenci, nie zważając na ich genetycznie wypracowane strategie rozwojowe i nie przykładając większej wagi do tego, czy to, jak z nimi postępujemy, przyczyni się do poprawy ich stanu, znacząco go nadwątli, czy przyśpieszy jego pogorszenie. Wciąż liczą się czas i środki, jakie zostaną przeznaczone na – przecież coraz bardziej zyskujące przestrzeń w naszej świadomości – usł...