Barszcz Sosnowskiego i rzadziej spotykany barszcz Mantegazziego to dwa obce polskiej florze gatunki roślin. Pochodzą z Kaukazu. Ten pierwszy został w połowie XX w. sprowadzony jako roślina pastewna. W krótkim czasie zauważono jej niebezpieczne właściwości i porzucono uprawy. Nie usunięto jednak wszystkich jego pozostałości, co umożliwiło niekontrolowane rozprzestrzenianie się gatunku w sprzyjających warunkach klimatycznych i glebowych zarówno Polski, jak też innych krajów Europy środkowo-wschodniej. Barszcz Mantegazziego był sprowadzony jako roślina ozdobna lub miododajna i podobnie zaczął się rozprzestrzeniać poza kontrolą.
Toksyczne i rakotwórcze
Głównym problemem i zagrożeniem są toksyczne właściwości obcych geograficznie gatunków barszczu. W soku roślin występują groźne furanokumaryny, które pod wpływem światła powodują poparzenia pierwszego, drugiego i trzeciego stopnia. Szczególnie ryzykowny jest kontakt ze skórą osób uczulonych oraz dzieci. Jednak nie tylko bezpośredni kontakt z rośliną jest niebezpieczny – pod wpływem temperatury barszcz wytwarza aerozole, które mogą działać w otoczeniu tych roślin i również powodować groźne oparzenia. Istnieje też prawdopodobieństwo, że toksyny mogą być przyczyną zmian nowotworowych. Ponadto rośliny te stanowią zagrożenie dla zwierząt – powodują oparzenia zarówno skóry, jak i przewodu pokarmowego.
Dolnośląscy aktywiści z Partii Zieloni i partii Razem obrali sobie za cel walkę z tymi zagrażającemu zdrowiu ludzi i zwierząt, a także degradującymi środowisko naturalne roślinami. W tej sprawie zwrócili się do marszałka wojewódzka dolnośląskiego.
– Uważamy, że najlepszym rozwiązaniem jest opracowanie programu skutecznej walki z obcymi gatunkami barszczu. Efekt inwazji jest wynikiem wielu lat zaniedbań i braku podejmowania jakichkolwiek działań w całej Polsce, które miałby na celu ograniczenie ekspansji barszczu Sosnowskiego i Mantegazziego oraz przywrócenie naturalnej roślinności – mówi Paweł Pomian, przewodniczący Partii Zieloni we Wrocławiu.
Szybkie reagowanie
Aktywiści podkreślają, że fundusze na ten cel są dostępne. Również środowiska naukowe mogą pochwalić się dużym dorobkiem w kwestii metod zwalczania i inwentaryzacji stanowisk. Wszystko zależy od determinacji władz wojewódzkich i poszczególnych gmin. Działacze zaznaczają, że marszałek może dać przykład innym samorządom, że opracowanie skutecznych rozwiązań jest w zasięgu władz wojewódzkich.
– Często jedynymi instytucjami, która zajmuje się sprawą są straże miejskie i gminne, a niekiedy Straż Pożarna. Uważamy, że instytucja ta nie jest w stanie skutecznie poradzić sobie z problemem. Strażnicy często nie są odpowiednio przygotowani oraz zabezpieczeni do podejmowania takich akcji. Usuwanie mechaniczne roślin jest zazwyczaj działaniem doraźnym, a działania sprowadzają się jedynie do oznakowania miejsc jej występowania, a nie usuwania – tłumaczy dr Robert Maślak, biolog z partii Razem. – Problem pojawia się też w miejscowościach, w których nie ma straży gminnej. Ponadto, gdy rośliny rosną na terenie prywatnym, służby pozostają bezradne. A do usuwania barszczu jesteśmy zobowiązani prawem przez Komisję Europejską, więc to nie jest wyłącznie dobra wola, a obowiązek władz.
Działacze Zielonych i Razem proponują wprowadzenie systemu skutecznego i natychmiastowego reagowania, czyli usuwania pojedynczych egzemplarzy. Mówią o potrzebie działania lokalnych organów samorządowych zarządzających środowiskiem, które wraz z odpowiednio przygotowanymi i zabezpieczonymi służbami zieleni lub specjalistycznymi firmami reagowałyby bezzwłocznie na zgłoszenia. Ponadto apelują o wprowadzenie systemu długofalowego zwalczania już istniejących potężnych stanowisk barszczu Sosnowskiego. Takie na terenie województwa dolnośląskiego znaleźć można na przykład w gminie Szczytna czy na ziemi kłodzkiej.
O tym, jaki sposób na barszcz znaleźli Litwini, przeczytasz tutaj.
Komentarze (0)