Żywiołowa refleksja
Ludwik Węgrzyn
prezes Związku Powiatów Polskich
starosta bocheński
Tragedia, jaka dotknęła amerykański Nowy Orlean, poza zwykłymi uczuciami, jakimi są duchowe łączenie się z tak dotkniętymi przez los ludźmi, serdeczne współczucie i chęć niesienia nawet symbolicznej pomocy, uzmysławia również, jak kruchy i mizerny jest człowiek wobec żywiołów natury.
Co pewien czas przez różne części naszego globu przetaczają się kataklizmy niosące śmierć i zniszczenie. Nie ma wówczas znaczenia, czy katastrofa wydarzyła się w słabo rozwiniętej Tajlandii, którą kilka miesięcy temu nawiedziło tsunami, w Polsce, zalanej przed kilku laty „wielką wodą”, czy wreszcie w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, największej potędze gospodarczej świata. Tu nie pomoże nawet postęp techniczny, bowiem największe, najlepiej zorganizowane systemy wczesnego ostrzegania mogą jedynie wcześniej przekazać informację o zbliżającym się niebezpieczeństwie, lecz nie potrafią mu zapobiec.
Rzeczywistość to nie film
Dla mnie zdarzenia w Ameryce są dużym zaskoczeniem z co najmniej trzech powodów: rozmiaru, jaki osiągnął kataklizm, bałaganu organizacyjnego, który zapanował wśród służb odpowiedzialnych za zdarzenia nadzwyczajne, oraz niewiedzy społeczeństwa, jak należy zachować się w chwili katastrofy. Moje wyobrażenia o wysokim stopniu zorganizowania amerykańskich służb ratunkowych oparte są niemal wyłącznie na przekazie filmowym, kreującym sprawne, dobrze wyposażone, prawie heroiczne i bohaterskie służby ratownicze, gdy tymczasem w przekazie medialnym ukazują się zwykli ludzie, którzy w zderzeniu z tragedią swoim zachowaniem nie odbiegają od „europejskiej normalności”. Wszyscy karmieni jesteśmy reżyserowanym obrazem beletrystyki filmowej o tym, jak potrafią być zorganizowani inni. Jako człowiek zawodowo odpowiedzialny za zabezpieczenie powiatu przed mogącymi wystąpić kryzysami po obejrzeniu takich filmów zawsze mam ogromne poczucie dystansu, dzielącego polską rzeczywistość od prezentowanych obrazów. Zaczynając od ilości i jakości sprzętu, jakim dysponują polskie służby ratownicze w porównaniu z oglądanymi obrazami, na sprawności organizacyjnej odpowiednich służb kończąc. Ostatnie wielkie kataklizmy, jakie dotknęły nasz kraj (zwłaszcza powódź z 1997 r.), pokazały, iż pomimo wielu niedostatków – głównie tych materialnych – jesteśmy społeczeństwem mobilnym, które w sytuacjach ekstremalnych potrafi się zmobilizować i dokonać rzeczy niemożliwych.
Zarządzanie kryzysowe
To przede wszystkim zmieniający się klimat, choć nie tylko, zmusza osoby odpowiedzialne za zabezpieczenie przed skutkami zdarzeń nadzwyczajnych do odpowiednio wczesnego przygotowania społeczeństwa na takie ewentualności. Dla mnie największym zaskoczeniem był fakt, iż w Stanach Zjednoczonych informacja o mogącym wystąpić huraganie podawana była przynajmniej kilka dni przed jego wystąpieniem. Nie wiem, czy została ona zignorowana, czy też ludzie – żyjący przecież w miejscu, gdzie takie zdarzenia występują stosunkowo często – nie podeszli do niej z należytą powagą. Pewne jest natomiast, że odpowiednie władze nie podjęły należytych działań, z czego należy wyciągnąć odpowiednie, daleko idące wnioski.
W naszej powiatowej rzeczywistości także od czasu do czasu pojawiają się informacje o nadciągających obfitych opadach deszczu, silnych wiatrach czy gwałtownych śnieżycach. Pojawiła się więc pytanie, jakie należy podjąć kroki, aby ograniczyć skutki tych zjawisk. Konkluzja jest niestety smutna, gdyż robimy wtedy niewiele lub zupełnie nic. W Polsce od wielu lat brakuje instrumentów prawnych. Ustawa o zarządzaniu kryzysowym jest ciągle w sferze planistycznej i kolejni ministrowie, odpowiedzialni za ten obszar, nie mogą się zmobilizować do podjęcia intensywnych działań, mających na celu doprowadzenie tak ważkiego tematu do końca. Podobnie jest w Sejmie, gdzie zawsze znajdują się sprawy ważniejsze i – niestety – nierzadko dopiero ludzkie tragedie wstrząsają sumieniami „wielkich”. Służby, inspekcje i straże – jak to zapisano w ustawie o powiatach – są do takich zdarzeń średnio przygotowane, a ciągłe manipulowanie prowadzące do ich umieszczenia w ramach administracji zespolonej zmierza zawsze do ich scentralizowania, co różnym politykom wydaje się jedynym słusznym rozwiązaniem. Z powiatowej administracji zespolonej pod zwierzchnictwem starosty „wyjęto” więc policję, inspekcję sanitarną i weterynaryjną, a decyzje o ich działaniu zapadają na wysokim szczeblu (dotyczy to nie tylko zdarzeń nadzwyczajnych, lecz także przyziemnych, od zakupu sznurowadeł poczynając). Odrębnym tematem jest całkowity brak zabezpieczenia logistycznego i środków na działania w tym zakresie. Chodzi tutaj zarówno o wielkie pieniądze na zakup sprzętu specjalistycznego, jak i o niskie nakłady na systematyczne ćwiczenia służb oraz – a może przede wszystkim – na szeroko zakrojoną akcję informacyjno-szkoleniowo-propagandową dla społeczeństwa, uczącą odpowiednich zachowań w chwili wystąpienia zagrożenia.
Za nami już wybory parlamentarne, więc ostatnie zdanie dedykuję nowo wybranym posłom i nowemu rządowi: oby nie trzeba było znów wrócić do staropolskiego powiedzenia „mądry Polak po szkodzie”.
Tytuł i śródtytuły od redakcji
prezes Związku Powiatów Polskich
starosta bocheński
Tragedia, jaka dotknęła amerykański Nowy Orlean, poza zwykłymi uczuciami, jakimi są duchowe łączenie się z tak dotkniętymi przez los ludźmi, serdeczne współczucie i chęć niesienia nawet symbolicznej pomocy, uzmysławia również, jak kruchy i mizerny jest człowiek wobec żywiołów natury.
Co pewien czas przez różne części naszego globu przetaczają się kataklizmy niosące śmierć i zniszczenie. Nie ma wówczas znaczenia, czy katastrofa wydarzyła się w słabo rozwiniętej Tajlandii, którą kilka miesięcy temu nawiedziło tsunami, w Polsce, zalanej przed kilku laty „wielką wodą”, czy wreszcie w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, największej potędze gospodarczej świata. Tu nie pomoże nawet postęp techniczny, bowiem największe, najlepiej zorganizowane systemy wczesnego ostrzegania mogą jedynie wcześniej przekazać informację o zbliżającym się niebezpieczeństwie, lecz nie potrafią mu zapobiec.
Rzeczywistość to nie film
Dla mnie zdarzenia w Ameryce są dużym zaskoczeniem z co najmniej trzech powodów: rozmiaru, jaki osiągnął kataklizm, bałaganu organizacyjnego, który zapanował wśród służb odpowiedzialnych za zdarzenia nadzwyczajne, oraz niewiedzy społeczeństwa, jak należy zachować się w chwili katastrofy. Moje wyobrażenia o wysokim stopniu zorganizowania amerykańskich służb ratunkowych oparte są niemal wyłącznie na przekazie filmowym, kreującym sprawne, dobrze wyposażone, prawie heroiczne i bohaterskie służby ratownicze, gdy tymczasem w przekazie medialnym ukazują się zwykli ludzie, którzy w zderzeniu z tragedią swoim zachowaniem nie odbiegają od „europejskiej normalności”. Wszyscy karmieni jesteśmy reżyserowanym obrazem beletrystyki filmowej o tym, jak potrafią być zorganizowani inni. Jako człowiek zawodowo odpowiedzialny za zabezpieczenie powiatu przed mogącymi wystąpić kryzysami po obejrzeniu takich filmów zawsze mam ogromne poczucie dystansu, dzielącego polską rzeczywistość od prezentowanych obrazów. Zaczynając od ilości i jakości sprzętu, jakim dysponują polskie służby ratownicze w porównaniu z oglądanymi obrazami, na sprawności organizacyjnej odpowiednich służb kończąc. Ostatnie wielkie kataklizmy, jakie dotknęły nasz kraj (zwłaszcza powódź z 1997 r.), pokazały, iż pomimo wielu niedostatków – głównie tych materialnych – jesteśmy społeczeństwem mobilnym, które w sytuacjach ekstremalnych potrafi się zmobilizować i dokonać rzeczy niemożliwych.
Zarządzanie kryzysowe
To przede wszystkim zmieniający się klimat, choć nie tylko, zmusza osoby odpowiedzialne za zabezpieczenie przed skutkami zdarzeń nadzwyczajnych do odpowiednio wczesnego przygotowania społeczeństwa na takie ewentualności. Dla mnie największym zaskoczeniem był fakt, iż w Stanach Zjednoczonych informacja o mogącym wystąpić huraganie podawana była przynajmniej kilka dni przed jego wystąpieniem. Nie wiem, czy została ona zignorowana, czy też ludzie – żyjący przecież w miejscu, gdzie takie zdarzenia występują stosunkowo często – nie podeszli do niej z należytą powagą. Pewne jest natomiast, że odpowiednie władze nie podjęły należytych działań, z czego należy wyciągnąć odpowiednie, daleko idące wnioski.
W naszej powiatowej rzeczywistości także od czasu do czasu pojawiają się informacje o nadciągających obfitych opadach deszczu, silnych wiatrach czy gwałtownych śnieżycach. Pojawiła się więc pytanie, jakie należy podjąć kroki, aby ograniczyć skutki tych zjawisk. Konkluzja jest niestety smutna, gdyż robimy wtedy niewiele lub zupełnie nic. W Polsce od wielu lat brakuje instrumentów prawnych. Ustawa o zarządzaniu kryzysowym jest ciągle w sferze planistycznej i kolejni ministrowie, odpowiedzialni za ten obszar, nie mogą się zmobilizować do podjęcia intensywnych działań, mających na celu doprowadzenie tak ważkiego tematu do końca. Podobnie jest w Sejmie, gdzie zawsze znajdują się sprawy ważniejsze i – niestety – nierzadko dopiero ludzkie tragedie wstrząsają sumieniami „wielkich”. Służby, inspekcje i straże – jak to zapisano w ustawie o powiatach – są do takich zdarzeń średnio przygotowane, a ciągłe manipulowanie prowadzące do ich umieszczenia w ramach administracji zespolonej zmierza zawsze do ich scentralizowania, co różnym politykom wydaje się jedynym słusznym rozwiązaniem. Z powiatowej administracji zespolonej pod zwierzchnictwem starosty „wyjęto” więc policję, inspekcję sanitarną i weterynaryjną, a decyzje o ich działaniu zapadają na wysokim szczeblu (dotyczy to nie tylko zdarzeń nadzwyczajnych, lecz także przyziemnych, od zakupu sznurowadeł poczynając). Odrębnym tematem jest całkowity brak zabezpieczenia logistycznego i środków na działania w tym zakresie. Chodzi tutaj zarówno o wielkie pieniądze na zakup sprzętu specjalistycznego, jak i o niskie nakłady na systematyczne ćwiczenia służb oraz – a może przede wszystkim – na szeroko zakrojoną akcję informacyjno-szkoleniowo-propagandową dla społeczeństwa, uczącą odpowiednich zachowań w chwili wystąpienia zagrożenia.
Za nami już wybory parlamentarne, więc ostatnie zdanie dedykuję nowo wybranym posłom i nowemu rządowi: oby nie trzeba było znów wrócić do staropolskiego powiedzenia „mądry Polak po szkodzie”.
Tytuł i śródtytuły od redakcji