Wołanie na puszczy
Radosław Gawlik
członek rady Krajowej Zieloni 2004
Mamy za sobą wybory samorządowe. W kampanii wyborczej prawie wszyscy kandydaci mówili o lepszym wykorzystaniu funduszy unijnych. Zagospodarowanie tych pieniędzy jest jednym z najważniejszych zadań nowego samorządu. Zmiana warty w instytucjach samorządowych jest dobrą okazją do krytycznej oceny dotychczasowych dokonań na tym polu.
W ramach unijnych programów zagospodarowano już spore fundusze. Niestety, część pieniędzy wyrzucono w błoto. W moim przekonaniu niektóre fundusze z programów rolnych wydane zostały tak bezsensownie, że lepiej byłoby w ogóle ich nie mieć. Wielokrotnie pisałem o niepotrzebnych regulacjach rzek i potoków – sporo unijnych pieniędzy przeznaczono na te absurdalne inwestycje. Jak to możliwe, że Polska, będąc członkiem Unii Europejskiej, całkowicie ignoruje doświadczenia państw zachodnich i postęp wiedzy w dziedzinie gospodarki wodnej? Najogólniej można stwierdzić, że zawdzięczamy to suwerenności naszego państwa oraz cywilizacyjnym zapóźnieniom. Jesteśmy wprawdzie zobowiązani do przestrzegania ogólnych dyrektyw unijnych, jednak o wielu sprawach decydujemy sami.
Państwa członkowskie UE od lat prowadzą Wspólną Politykę Rolną. Wchodząc do Unii, trafiliśmy na okres reform. Dawniej finansowe wspieranie produkcji rolnej było najważniejszą, w zasadzie jedyną treścią tej polityki. Obecnie główna zmiana polega na przesunięciu części funduszy na ochronę środowiska oraz nowe rodzaje działalności, tworzące miejsca pracy na wsi. Kierunek zmian w polityce rolnej UE jest dość jasno wytyczony. Każdy kraj sam decyduje o wydatkach w ramach pewnych wspólnych reguł. Wspólna Polityka Rolna realizowana jest za pośrednictwem Sektorowych Programów Operacyjnych. Jednym z zapisanych w nich priorytetów jest zrównoważony rozwój obszarów wiejskich. W ramach tego priorytetu wyznaczono kilka kierunków inwestowania, min. „gospodarowanie rolniczymi zasobami wodnymi”. Niestety, wiele inwestycji łączy się z dewastacją naturalnego środowiska rzek i potoków.
W państwach zachodnich dawno już zauważono, że regulacje rzek nie przynoszą oczekiwanych efektów, tzn. nie zabezpieczają przed dużymi powodziami. Wręcz przeciwnie, fale powodziowe na rzekach uregulowanych są bardziej gwałtowne i powodują większe zniszczenia. W wielu zamożnych krajach przeprowadza się tzw. renaturyzacje rzek – likwiduje się betonowe umocnienia i przywraca się rzekom ich naturalny charakter. Co zatem sprawia, że w naszym kraju uparcie stosuje się przestarzałe metody regulacji rzek? Przyczyn, moim zdaniem, jest kilka. Pierwszą jest brak szerokiego dostępu do najnowszych opracowań na ten temat. W naszym kraju ekspertami i decydentami w dziedzinie gospodarki wodnej są ludzie wyszkoleni przed wielu laty w starej szkole melioracji i regulacji. Drugą przyczyną jest presja na wydawanie unijnych funduszy. Politycy są odpowiedzialni za wykorzystanie tych pieniędzy i chcą je szybko spożytkować, a stare metody są wypróbowane, „gotowe” i najłatwiejsze do realizacji. Ostatnią przyczynę widzę w pewnych stereotypach dotyczących grupy ekologów i przyrodników, a właśnie z tego grona wywodzą się przeciwnicy regulacji rzek i potoków. Ekolog postrzegany jest w naszym kraju najczęściej jako młodociany awanturnik, którego nie traktuje się zbyt poważnie. Między innymi z powodu tych uprzedzeń rozsądne argumenty nie są brane pod uwagę.
Jako przedstawiciel organizacji ekologicznych wielokrotnie występowałem przeciw regulowaniu rzek w Polsce. Ostatnio temat ten poruszyłem na lokalnym posiedzeniu Regionalnego Komitetu Sterującego we Wrocławiu, który zatwierdzał kolejne hydrotechniczne inwestycje. Jednak byłem w sytuacji wołającego na puszczy. Przekonany, że mam rację, przegrałem w głosowaniu. Inwestycje będą realizowane. Pieniądze zostaną wydane. Firmy wykonawcze dobrze zarobią. Przyroda zostanie zdewastowana. Rzeka zamieni się w rów melioracyjny bez roślinności. Woda lepiej odprowadzana z jednego miejsca szybciej zgromadzi się w innym. Cenne przyrodniczo wilgotne łąki zostaną osuszone. Czy musimy najpierw za pieniądze UE zniszczyć swoje rzeki, aby później je renaturyzować? Jednym z głównych celów Ramowej Dyrektywy Wodnej jest dobry stan wód. Melioracje z pewnością temu nie służą. Rzeki pozbawione przybrzeżnej roślinności mają zdegradowany ekosystem i znacznie mniejszą zdolność samooczyszczania. Regulacje nierzadko przeprowadza się na obszarach, które kwalifikują się do sieci Natura 2000, co prowadzi do kolejnej niezgodności z prawem unijnym.
Do tej pory wydano wiele pieniędzy na inwestycje całkowicie niezgodne z duchem reformy Wspólnej Polityki Rolnej. Niedługo rozpocznie się nowy okres inwestycyjny. Na gospodarowanie rolniczymi zasobami wodnymi w Programie Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-2013 przewidziano ok. 500 mln euro. Zamiast betonować koryta rzek za te pieniądze, można by odbudowywać tereny zalewowe, renaturyzować doliny rzeczne, przywracać właściwe stosunki wodne w glebach, przeciwdziałać przesuszaniu gruntów. Nie musimy powtarzać błędów popełnionych w poprzednich latach.
członek rady Krajowej Zieloni 2004
Mamy za sobą wybory samorządowe. W kampanii wyborczej prawie wszyscy kandydaci mówili o lepszym wykorzystaniu funduszy unijnych. Zagospodarowanie tych pieniędzy jest jednym z najważniejszych zadań nowego samorządu. Zmiana warty w instytucjach samorządowych jest dobrą okazją do krytycznej oceny dotychczasowych dokonań na tym polu.
W ramach unijnych programów zagospodarowano już spore fundusze. Niestety, część pieniędzy wyrzucono w błoto. W moim przekonaniu niektóre fundusze z programów rolnych wydane zostały tak bezsensownie, że lepiej byłoby w ogóle ich nie mieć. Wielokrotnie pisałem o niepotrzebnych regulacjach rzek i potoków – sporo unijnych pieniędzy przeznaczono na te absurdalne inwestycje. Jak to możliwe, że Polska, będąc członkiem Unii Europejskiej, całkowicie ignoruje doświadczenia państw zachodnich i postęp wiedzy w dziedzinie gospodarki wodnej? Najogólniej można stwierdzić, że zawdzięczamy to suwerenności naszego państwa oraz cywilizacyjnym zapóźnieniom. Jesteśmy wprawdzie zobowiązani do przestrzegania ogólnych dyrektyw unijnych, jednak o wielu sprawach decydujemy sami.
Państwa członkowskie UE od lat prowadzą Wspólną Politykę Rolną. Wchodząc do Unii, trafiliśmy na okres reform. Dawniej finansowe wspieranie produkcji rolnej było najważniejszą, w zasadzie jedyną treścią tej polityki. Obecnie główna zmiana polega na przesunięciu części funduszy na ochronę środowiska oraz nowe rodzaje działalności, tworzące miejsca pracy na wsi. Kierunek zmian w polityce rolnej UE jest dość jasno wytyczony. Każdy kraj sam decyduje o wydatkach w ramach pewnych wspólnych reguł. Wspólna Polityka Rolna realizowana jest za pośrednictwem Sektorowych Programów Operacyjnych. Jednym z zapisanych w nich priorytetów jest zrównoważony rozwój obszarów wiejskich. W ramach tego priorytetu wyznaczono kilka kierunków inwestowania, min. „gospodarowanie rolniczymi zasobami wodnymi”. Niestety, wiele inwestycji łączy się z dewastacją naturalnego środowiska rzek i potoków.
W państwach zachodnich dawno już zauważono, że regulacje rzek nie przynoszą oczekiwanych efektów, tzn. nie zabezpieczają przed dużymi powodziami. Wręcz przeciwnie, fale powodziowe na rzekach uregulowanych są bardziej gwałtowne i powodują większe zniszczenia. W wielu zamożnych krajach przeprowadza się tzw. renaturyzacje rzek – likwiduje się betonowe umocnienia i przywraca się rzekom ich naturalny charakter. Co zatem sprawia, że w naszym kraju uparcie stosuje się przestarzałe metody regulacji rzek? Przyczyn, moim zdaniem, jest kilka. Pierwszą jest brak szerokiego dostępu do najnowszych opracowań na ten temat. W naszym kraju ekspertami i decydentami w dziedzinie gospodarki wodnej są ludzie wyszkoleni przed wielu laty w starej szkole melioracji i regulacji. Drugą przyczyną jest presja na wydawanie unijnych funduszy. Politycy są odpowiedzialni za wykorzystanie tych pieniędzy i chcą je szybko spożytkować, a stare metody są wypróbowane, „gotowe” i najłatwiejsze do realizacji. Ostatnią przyczynę widzę w pewnych stereotypach dotyczących grupy ekologów i przyrodników, a właśnie z tego grona wywodzą się przeciwnicy regulacji rzek i potoków. Ekolog postrzegany jest w naszym kraju najczęściej jako młodociany awanturnik, którego nie traktuje się zbyt poważnie. Między innymi z powodu tych uprzedzeń rozsądne argumenty nie są brane pod uwagę.
Jako przedstawiciel organizacji ekologicznych wielokrotnie występowałem przeciw regulowaniu rzek w Polsce. Ostatnio temat ten poruszyłem na lokalnym posiedzeniu Regionalnego Komitetu Sterującego we Wrocławiu, który zatwierdzał kolejne hydrotechniczne inwestycje. Jednak byłem w sytuacji wołającego na puszczy. Przekonany, że mam rację, przegrałem w głosowaniu. Inwestycje będą realizowane. Pieniądze zostaną wydane. Firmy wykonawcze dobrze zarobią. Przyroda zostanie zdewastowana. Rzeka zamieni się w rów melioracyjny bez roślinności. Woda lepiej odprowadzana z jednego miejsca szybciej zgromadzi się w innym. Cenne przyrodniczo wilgotne łąki zostaną osuszone. Czy musimy najpierw za pieniądze UE zniszczyć swoje rzeki, aby później je renaturyzować? Jednym z głównych celów Ramowej Dyrektywy Wodnej jest dobry stan wód. Melioracje z pewnością temu nie służą. Rzeki pozbawione przybrzeżnej roślinności mają zdegradowany ekosystem i znacznie mniejszą zdolność samooczyszczania. Regulacje nierzadko przeprowadza się na obszarach, które kwalifikują się do sieci Natura 2000, co prowadzi do kolejnej niezgodności z prawem unijnym.
Do tej pory wydano wiele pieniędzy na inwestycje całkowicie niezgodne z duchem reformy Wspólnej Polityki Rolnej. Niedługo rozpocznie się nowy okres inwestycyjny. Na gospodarowanie rolniczymi zasobami wodnymi w Programie Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-2013 przewidziano ok. 500 mln euro. Zamiast betonować koryta rzek za te pieniądze, można by odbudowywać tereny zalewowe, renaturyzować doliny rzeczne, przywracać właściwe stosunki wodne w glebach, przeciwdziałać przesuszaniu gruntów. Nie musimy powtarzać błędów popełnionych w poprzednich latach.