Pada deszczyk pada, pada sobie równo. Raz padnie na kamień, raz padnie na… trawę. Jak na trawę, to dobrze, bo wsiąknie w ziemię i zasili wody gruntowe. A jeśli na kamień, tu rozumiany jako chodnik, to już trochę gorzej.

Jeżeli deszczu jest mało, woda może odparować. Gdy jednak ma on charakter ulewy, to albo pozbędziemy się wody opadowej, albo będziemy w niej brodzić, co jest nieprzyjemne, a dodatkowo stwarza zagrożenie epidemiologiczne dla ludzi i możliwość zanieczyszczenia środowiska.
 
Magiczne czy tragiczne?
Wszyscy chcemy chodzić i jeździć po utwardzonych nawierzchniach czy w takich miejscach parkować samochody. Nikt już nie myśli o mieszkaniu w ziemiankach i szałasach, lecz w murowanych domach. I tu pojawia się magiczne (a może tragiczne?) słowo: „urbanizacja”. Im jej więcej, tym mniej terenów zieleni. Nie my decydujemy o tym, kiedy, gdzie i ile pada deszczu. Jednak stawiamy mu przeszkody na drodze do zasilenia złóż wodonośnych w ziemi. Jak zminimalizować te złe skutki? Przywołujemy tutaj następne i też nie wiadomo: magiczne czy tragiczne słowa: „kanalizacja deszczowa”. Jej zadaniem jest właśnie odprowadzanie w inne miejsce wód opadowych i roztopowych z utwardzonych powierzchni. Odprowadzanie ścieków opadowych i roztopowych oraz budowa kanalizacji deszczowej leżą w kompetencjach każdej gminy. Wynika to z ustawy o samorządzie gminnym. Jednak na przestrzeni lat prawo ulegało zmianom, chociaż nie tak szybkim, jak zmieniały się materiały i techniki budowlane. Brukowane drogi przepuszczały część wody z jezdni, czego nie można powiedzieć o drogach asfaltowych. A takich nawierzchni mamy coraz więcej.
 
Na szczęście moda na asfaltowe chodniki już mija, a realizowane w ten sposób drogi też są obecnie inaczej budowane.
Wcześniej nie była wymagana wydzielona, całkiem odrębna kanalizacja deszczowa. Funkcjonowała zatem kanalizacja ogólnospławna, czyli odprowadzająca zarówno ścieki z gospodarstw domowych i z zakładów produkcyjnych, jak i wody opadowe i roztopowe. O ile łatwo jest kontrolować odbiór ścieków sanitarnych, o tyle trudno precyzyjnie określić ilość ścieków opadowych, w tym także pochodzących z roztopionego śniegu, które – jak pokazały ostatnie lata – potrafią być autorem horroru. Kanalizacja ogólnospławna transportuje wprowadzone do niej ścieki i nadmiar wody do oczyszczalni. Tam ulegają one wymieszaniu. Towarzyszą temu zmienne ciśnienia, a nadprogramowe ilości ścieków nie są poddane procesom oczyszczania. Wtedy dochodzi do awarii i podtopień urządzeń na oczyszczalniach. Jest to dramat prowadzący do skażenia środowiska – a tego przecież nikt nie chce. O ile doświadczenie pozwala na skorygowanie wielu przyszłych decyzji inwestycyjnych, o tyle zwykle nie da się zmienić wszystkich dotychczasowych, nie najlepszych rozwiązań.
 
Aportem do spółki
Czyli wracamy do wydzielonej kanalizacji deszczowej, takiej, którą odprowadzane są wody opadowe z działek należących do wielu różnych właścicieli. Dotychczas, znajdowała się ona „na stanie” gmin, które ponosiły koszty jej eksploatacji ze swoich budżetów. Niestety, gminne kasy zaczynają świecić pustką… Ponadto eksploatacja tych sieci wymaga odpowiedniego sprzętu i specjalistów, jakimi dysponuje przedsiębiorstwo wodociągowo-kanalizacyjne. Z tego powodu gminy coraz częściej przekazują te urządzenia własnym podmiotom wod-kan w formie aportu. Przedsiębiorstwo nie może utrzymywać środków trwałych, które nie przynoszą korzyści, a co gorsza – generują wyłącznie straty. Nie może też kosztów z nimi związanych przerzucać z odbiorców usług, którzy z nich korzystają, na tych, których urządzenia te nie dotyczą.
 
Bardzo ważnym aspektem w odniesieniu do istniejącej kanalizacji deszczowej jest najczęściej jej zły stan techniczny. W opłakanym stanie jest także dokumentacja jej dotycząca, jeżeli – oczywiście – się zachowała. Dlatego bardzo często zadania identyfikacji i inwentaryzacji urządzeń oraz stanu potrzeb inwestycyjnych przekazywane są przedsiębiorstwom przez gminy wraz z kanalizacją deszczową. Prawdą jest też, że nie wszystkie spółki są przygotowane organizacyjnie, technicznie i ekonomicznie do eksploatacji kanalizacji deszczowej. Jednak wiele z nich, już „obdarzonych” tymi urządzeniami przez gminy, zmuszonych jest obciążyć kosztami ich utrzymania faktycznych użytkowników, czyli tych, którzy wody opadowe i roztopowe z własnych działek wprowadzają do urządzeń należących do przedsiębiorstwa.
 
Świadoma współpraca
Nikt, a na pewno nie spółki wod-kan, nie chce ani opodatkować, ani obciążać kosztami deszczu odbiorców swoich usług. Niech pada – i to jak najwięcej – na trawę, park, pole, warzywnik, ogródek przydomowy i zieleńce. Niech deszcz zasila wody gruntowe, które nadal będą stanowić dla przedsiębiorstwa wod-kan źródło wody wydobywanej w celu zaopatrzenia w nią ludności. To bowiem interes obopólny: podmiotów wod-kan i właścicieli działek, by nie wszystkie opady trafiały do urządzeń kanalizacyjnych. Faktem jest natomiast, że w terenach zurbanizowanych kanalizacja deszczowa jest nieunikniona i kosztowna, tak jak droższe jest życie w mieście.
Kłopoty z pobieraniem opłat za korzystanie z kanalizacji deszczowej wynikają z faktu, że wcześniej ich nie było, a regulacje prawne są nieprecyzyjne, niespójne i niewystarczające. Wymagają pilnych zmian i dostosowania ich do rzeczywistości, gdyż stanowią ciągłe źródło nieporozumień i błędnych interpretacji przeróżnych jednostek, instytucji, kancelarii, a nawet sądów. Przedsiębiorstwo wod-kan ponosi wiele różnych opłat. Najbliższa perspektywa to dodatkowe koszty za służebność przesyłu, w projektach powiększonych nawet o korytarze przesyłowe.
Zmiana prawa w zakresie wód opadowych i roztopowych może zmienić ten horror w bardziej lub mniej kosztowną (byle rozsądną) rzeczywistość, dla wszystkich wygodną i sprawiedliwą. Aby jednak nie była ona zbyt uciążliwa, konieczne jest nie tylko pełne zrozumienie swoich zadań i obowiązków, ale także świadoma współpraca gmin, przedsiębiorstw i właścicieli nieruchomości.
 
Maria Bakalarczyk
główny specjalista ds. ekonomicznych Izby Gospodarczej „Wodociągi Polskie”
Śródtytuły od redakcji