Jakie pierwsze myśli przychodzą Panu do głowy na hasło „środowisko morskie”?

Sporo czasu spędziłem, pływając po Bałtyku czy biorąc udział w spływach po rzekach, podczas których je oczyszczałem. Z kolei w ramach trzech moich wypraw transatlantyckich przeżyłem na Oceanie Atlantyckim ponad rok, a oprócz tego mam za sobą dwa rejsy jachtem z Europy do Ameryki. Jak do tego dołoży się jeszcze moje rejsy statkiem z Polski do Afryki Zachodniej, to wyjdzie, że na Atlantyku przeżyłem co najmniej dwa lata swojego życia, zatem moje doznania w związku z obcowaniem ze środowiskiem morskim są bardzo dobre i nie wyobrażam sobie innego życia.

A wie Pan, że to środowisko jest poważnie zagrożone?

Wiem, że na Pacyfiku dryfują ogromne plamy czy wyspy śmieci, natomiast muszę przyznać, że nie zauważyłem niczego takiego, płynąc przez Atlantyk. Najwięcej śmieci widziałem natomiast u wybrzeży kontynentu afrykańskiego, gdy startowałem z Dakkaru. Tam pływały niewielkie skupiska odpadów w różnych odległościach od siebie. Inne wspomnienie, które utkwiło mi w pamięci, to zatoka Sandy Hook w Nowym Jorku i dryfujące po niej miejscami puszki czy butelki. Kiedyś u wybrzeży Łotwy wpłynąłem w masę śmieci, gdy chciałem zejść na brzeg, by coś zjeść. Tam było tego naprawdę dużo. Tak że wiem, że problem jest.

Co, Pana zdaniem, powinniśmy zrobić, żeby ratować środowisko?

Pomysł mam bardzo prosty, przede wszystkim ratowanie środowiska musimy zacząć od siebie samych. Bo czysto jest tam, gdzie nie ma śmiecących, a śmiecący to właśnie my. Do każdego z nas musi dotrzeć, żeby nie zanieczyszczać naszego ekosystemu. Przecież wszyscy chcemy żyć w czystym, zdrowym środowisku, a najczęściej zarzekamy się, że efekty w postaci zanieczyszczeń np. środowiska morskiego biorą się nie wiadomo skąd. Że przecież to inni śmiecą, a nie my. To nieprawda – odpady mają swoje źródło wśród ludzi. To właśnie my jesteśmy źródłem i powodem zanieczyszczania środowiska – i musimy to zmienić.

I to widać na każdym kroku.

Wystarczy przejść pod balkonami na osiedlu mieszkalnym i spojrzeć, ile na ziemi pod nimi leży niedopałków papierosów. I ci ludzie, którzy je tam rzucają, też przecież chcieliby żyć w czystym świecie, prawda? Ale logika jest taka, że przecież skoro inni śmiecą, to my też możemy. I założę się, że gdyby tam znajdował się tylko jeden balkon – problem by zniknął, bo od razu byłoby wiadomo, że za niedopałkami stoi konkretna osoba. Anonimowość sprzyja śmieceniu. Bo przecież skoro wszędzie są śmieci, to jeden mój niczego nie zmieni.

Tymczasem taki schemat myślenia zmienia bardzo dużo. Góry odpadów rosną pod naszym nosem, a my cicho na to pozwalamy.

Powiedziałbym, że to jest taki schemat myślenia zbiorowego, że jak jest czysto, to staramy się to utrzymać za wszelką cenę, bo nie wyobrażamy sobie, że moglibyśmy własnoręcznie się przyczynić do niszczenia środowiska. W końcu nie tacy jesteśmy. O wiele gorzej jest w sytuacji, gdy czysto już nie jest – wtedy po pierwsze: trudniej nam wyjść z pomysłem posprzątania tego, a po drugie, nawet łatwiej nam dorzucić do tego swoje nieczystości, bo przecież „już i tak jest bałagan”.

Nie mamy oporów, a potem łapiemy się za głowę, pytając, skąd to się tu wzięło…

Dokładnie, inny przykład to moja wizyta w Akrze, stolicy Ghany. To naprawdę jedno z najbardziej zanieczyszczonych miejsc na świecie. W porze suchej kanały biegnące w mieście wypełnione są odpadami i ekskrementami. To takie nieformalne publiczne śmietniska, ale też ubikacje. Miejscowi stawali sobie nad tym i załatwiali swoje potrzeby. Zdarzało się, że czynili tak również turyści, korzystając z powszechnie panującego, niepisanego przyzwolenia. Zapewne ci sami ludzie, będąc na przykład w Danii, szukaliby restauracji do załatwienia tych potrzeb. To pokazuje, że w pewnych sytuacjach pozwalamy sobie na zachowania, na które nie zgodzilibyśmy się w innych.

I tu rolę do odegrania ma edukacji ekologiczna…

Świadomość ekologiczną można w ludziach z powodzeniem zaszczepić. Sam wielokrotnie brałem udział i namawiałem do uczestniczenia w różnego rodzaju akcjach sprzątania rzek. To polegało na tym, że pływamy kajakami i sprzątamy rzeki. I były takie dwa najważniejsze cele tej akcji: po pierwsze, faktycznego posprzątania danego akwenu, a po drugie, zaszczepienia w świadomości osób biorących udział w przedsięwzięciu, jak wygląda środowisko rzek i jak trudno je oczyścić. Jestem przekonany, że uczestnicy akcji nie będą nigdy zaśmiecać akwenów i że swoje obserwacje przekażą dalej.

Ciekawe, czy faktycznie tak będzie, bo może była to dla nich jednorazowa przygoda…

A może jednak coś z tego zostało, bo gdy przed trzema laty ponownie wziąłem udział w takiej akcji – tym razem było to sprzątanie rzeki Rudej na Śląsku – to wcześniej pokazano mi zdjęcia z poprzednich lat. To była katastrofa. Masa pozbieranych śmieci, potem ich układanie na brzegu i transportowanie stamtąd. Ze zdjęć z kolejnych lat wynikało, że z każdym rokiem tych odpadów było coraz mniej, a więc program miał sens. Powiem szczerze, że ja jako uczestnik piątej już edycji wydarzenia nie miałem zbyt wiele do roboty na swoim odcinku, a więc wyraźny efekt takiego sprzątania jest – i to jest bardzo ważne, żeby ktoś to organizował. Myślę, że takie wspólne inicjowane oddolnie sytuacje są z jednej strony działaniem doraźnym, a z drugiej tworzą świadomość i pewne przyzwyczajenia ludzi, którzy, chcąc zmienić świat, muszą zacząć właśnie od samych siebie.

Niestety, nie każdy tak do tego podchodzi.

Zatrważające bywa podejście ludzi, którzy – wybierając się na różnego rodzaju wycieczki piesze czy rowerowe i biorąc ze sobą prowiant w jakichś puszkach lub słoikach – nie mają problemu z noszeniem ich, dopóki są pełne, ale gdy już je opróżnią, to te puste opakowania zaczynają im tak straszliwie ciążyć w plecakach, że nie mogą ich donieść do domów czy koszy na śmieci, tylko najczęściej się ich pozbywają. Że nagle to, co było wcześniej pożyteczne, bo było wypełnione prowiantem, teraz stało się śmieciem, który trzeba wyrzucić w lesie, bo przecież tylko dureń nosiłby ze sobą odpady. I to jest paskudne.

Może zwyczajnie nie było kubła w lesie…

Ale tu chodzi o całokształt naszych działań. Żeby pamiętać o takich prostych czynnościach jak segregowanie odpadów czy zgniatanie puszek i butelek plastikowych przed ich wrzuceniem do worka, co pozwoli zaoszczędzić miejsce w kuble. Osobiście używam toreb płóciennych, gdy chodzę na zakupy, bo po co mi rosnąca sterta „foliówek”.

Bo są, bo można je mieć – to czemu ich nie brać, najlepiej więcej niż nam potrzeba…

Jakiś czas temu brałem udział w festiwalu filmów górskich w Szczyrku. I tam w restauracji spodobało mi się pewne hasło w ofercie menu. Brzmiało ono: „Jedz, ile chcesz – weź, ile zjesz”. Można było podchodzić po kilka razy i faktycznie nakładać sobie, ile dusza zapragnie. Ale najwyraźniej do ludzi korzystających z tej oferty docierała tylko pierwsza część tego hasła, co skutkowało „górami” niedojedzonych potraw, które później lądowały w koszu na śmieci. Przecież to powinno być karane finansowo. To tak à propos tej ludzkiej ślepej skłonności do gromadzenia ponad stan.

Tymczasem to zwykłe marnotrawstwo.

Zawsze potępiałem marnowanie jedzenia. Byłem tak nauczony, że nie zostawiałem jedzenia na talerzu, nawet jak mi nie smakowało. Jeszcze jak moi synowie byli mali i mieszkaliśmy razem, zasada była taka, że nie wolno było odkroić ani jednej kromki, nawet malutkiego kawałeczka, nowo kupionego, świeżego chleba, dopóki nie będzie zjedzony ten poprzedni. Bo jak się odkroi raz, to już potem kolejne kromeczki pójdą ciach, ciach, ciach; a stary? Do kosza, kto tam będzie stary jadł. O nie, pilnowałem tej zasady. Jest stary – nie jemy świeżego. Proste? Niby tak, a żonę trudno mi było nauczyć, ale to mądra kobieta, więc się udało (śmiech).

W swojej książce pisze Pan: „Zawsze zalecam ludziom, żeby nie bali się marzyć. Część marzeń zamieniali w plany, a potem je konsekwentnie realizowali. Dobrze się przygotowując. Jeśli mamy ambitny plan, to trzeba włożyć wysiłek. Możemy wprawdzie liczyć na szczęście, jak w totolotku. Ale w życiu trzeba się napocić”. Czyli jest szansa, że marzenia o czystym środowisku da się zrealizować przy odpowiedniej motywacji…

Myślę, że tak, trzeba tylko – tak jak mówiłem – zrobić porządek wokół siebie. Zaszczepić tę świadomość potrzeby życia w zgodzie z naturą u swoich najbliższych, dzieci, rodziny. Zapewnić im wszechstronną edukację w temacie szacunku dla środowiska, opierającą się na niezaśmiecaniu czy akcjach mających na celu sprzątanie świata, albo i bez akcji – samemu podnieść papierek, gdy widzi się go na ziemi. To naprawdę nic nas nie kosztuje, a może dać dużą satysfakcję. I pamiętajmy, żeby mniej zużywać świat.