Czy circular economy jest kolejnym paradoksem unijnej biurokracji? Czy na pewno potrzebujemy dotacji z UE? Jak wygląda dynamika rozwoju zbiórki selektywnej w ostatnich latach, a może praktycznie jej brak? Czas na kolejną dawkę paradoksów polskiego recyklingu.

Nowa filozofia UE, zwana circular economy (CE), staje się powoli niepodlegającym krytyce dogmatem, a sekta jej wyznawców zdaje się nie dostrzegać jakichkolwiek uwag i wątpliwości. Jeśli się dobrze przyjrzymy założeniom tej filozofii, to okaże się, że stanowi ona zbiór znanych od dawna sloganów i teorii, które w większości zaistniały tylko na papierze.

Oto gromada krajów UE, pod światłym przywództwem, tych kilku wysokorozwiniętych gospodarek i głosząc hasła odnośnie czystego środowiska, próbuje narzucić pozostałym państwom wysokie i kosztowne cele. Co ciekawe, zupełnie przypadkowo te dominujące kraje już te cele osiągnęły. Trudno negować szczytne założenia tej nowej ?religii środowiskowej? i takie kraje jak Polska karnie oraz bezkrytycznie włączają kanony CE do swoich polityk. Tymczasem nie uwzględnia się różnic i stopnia rozwoju poszczególnych państw, w tym realności wykonania i kosztów, jak również faktycznych korzyści dla globalnego środowiska. Wygląda to tak, jakby kilka bogatych krajów po raz kolejny chciało ?ograć? te biedniejsze, narzucając im swoje zasady. Można oczekiwać, że podobnie jak w przeszłości mamy tu do czynienia z paradoksem decyzji unijnych b...