Miasta całego świata borykają się w zasadzie z tymi samymi problemami. Gęsta betonowa zabudowa, wszechobecna podziemna infrastruktura techniczna czy wciąż rosnąca presja komunikacyjna sprawiają, że wolnego miejsca dla zieleni jest coraz mniej. Część mieszkańców, domaga się maksymalnego dozieleniania wszelkiej wolnej powierzchni, tworzenia parków kieszonkowych lub ogrodów społecznych. Nie da się ukryć, że główną siłę sprawczą stanowią tu miejscy aktywiści. Inna, równie silna, a prawdopodobnie także i znacznie większa grupa oponuje mówiąc, że miejsce zieleni powinno być ściśle wyznaczone, że zbyt dużo zieleni w mieście hamuje rozwój, uwstecznia miasto w stronę wsi i że tak naprawdę to obszar podmiejski pełnić powinien funkcje rekreacyjne, natomiast centrum skupić ma się na zaspokajaniu ważniejszych potrzeb aglomeracyjnych: transportowych, mieszkaniowych, handlowych, biurowych oraz usługowych.

Taka polaryzacja poglądów jest wstępem do gorącej dyskusji publicznej, która z kolei jest wodą na młyn dla lokalnych polityków. Szczególnie w okresach przedwyborczych pomysły na miejską zieleń sypią się jak z kapelusza. Nierzadko są to koncepcje po prostu złe, nieprzemyślane, często z gruntu nietrafione. Bądźmy czujni patrząc na nadchodzące polityczne oferty i propozycje. Nie dajmy się nabrać, ponieważ zieleni nie tworzy się na okres wyborów czy samorządowej kadencji. Pamiętajmy też, że złe i samolubne projekty potrafią skłócić lokalną społeczność, a żyjemy w czasach, gdy b...