Wchodząc do Unii, nasi politycy nie potrzebują się zbytnio wstydzić. Także w wielu państwach, które od lat do UE należą, ich koledzy nie mają jasnej wizji przyszłych rozwiązań w sferze usług wodociągowo-kanalizacyjnych. Jeszcze w połowie i pod koniec lat dziewięćdziesiątych, gdy koncern Suez wygrywał przetargi i uzyskiwał koncesje na prowadzenie wodociągów w Brnie, Ostravie i Karlovych Varach, Vivendi rozpoczynał eksploatować wodociągi w Pilźnie, a Suez (razem z RWE) w Budapeszcie, prywatni przedsiębiorcy skłonni byli oferować miastom, wraz z nowymi technologiami, znaczne i na dobrych warunkach środki na inwestycje. W ostatnich latach w pracach analitycznych pojawiają się pytania o to, czy sfera usług wod-kan jest przyjazną przestrzenią dla prawdziwego biznesu. Twierdzi się, że tak, ale pod pewnymi warunkami. Ważniejsze z nich to wypracowanie nowych, preferencyjnych zasad kredytowania inwestycji infrastrukturalnych przez banki oraz współudział władz gminy w ryzyku prywatnego przedsiębiorcy.
W witrynie www.psiru.org zestawiono dane z 1966 r. dotyczące ceny 1 m³ wody w trzech szwedzkich miastach, obsługiwanych przez wodociągi publiczne, i sześciu angielskich, o podobnej liczbie mieszkańców, ale obsługiwanych przez wodociągi prywatne. Ceny szwedzkie, przyjmując aktualny kurs dolara, kształtowały się wtedy na poziomie od 1,11 do 1,67 zł/m³, ceny angielskie od 2,9 do 4,96 zł/m³, przy średnich cenach w wodociągach szwedzkich – 1,43 zł/m³ oraz angielskich – 3,69 zł/m³. Prawdopodobnie dziś, gdy w polskich wodociągach w średnich i dużych miastach płaci się najczęściej od 1,4 do 3,9 zł/m³ wody, proporcje pomiędzy opłatą w prywatnych wodociągach angielskich i publicznych szwedzkich nie uległy istotnym zmianom. Przybliżają one stopień dofinansowywania szwedzkich firm z publicznych środków. Zapewne z tego powodu szwedzkie firmy konsultingowe przygotowują prywatyzację przedsiębiorstw zagranicznych, w tym polskich, a nie mają widoków na podobne prace w Szwecji.
W jakim kierunku, w unijnym otoczeniu, podążą przekształcenia własnościowe polskich firmy, nie bardzo wiadomo. Oferty wspomnianych wcześniej światowych potentatów prywatnego sektora odrzuciło już w Polsce kilka większych miast. Kierowano się przy tym w większym stopniu emocjami niż wynikami ekonomicznych kalkulacji. Nasi specjaliści od nauk politycznych bardziej cenią sobie prace nad myślą polityczną i gospodarczą marszałków, przywódców politycznych lub ministrów niż nad historią zmian uwarunkowań organizacyjno-prawnych i własnościowych przedsiębiorstw infrastrukturalnych. Z tego powodu, a szczególnie ze względu na brak wiarygodnych i wnikliwych analiz, trudno o miarodajne prognozy kierunków zmian w infrastrukturze komunalnej w najbliższych latach. Boję się jednak, że ta niewiedza jest równie wygodna dla polityków, jak i dla menedżerów.

Henryk Bylka