Komisja Europejska wystąpiła z wnioskiem do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej o nałożenie na Polskę sankcji finansowych za niewdrożenie ramowej dyrektywy odpadowej z 2008 r. Oznacza to, że wkroczyliśmy na krytyczną ścieżkę, która może zakończyć się nałożeniem drakońskich kar pieniężnych, w wysokości 67 tys. euro dziennie, wpłacanych do kasy w Brukseli z budżetu państwa polskiego (czytaj: z kieszeni polskiego podatnika).
Kiepskie to pocieszenie, że w gronie członków Unii Europejskiej nie jesteśmy jedyną czarną owcą, bo ta sama przyczyna legła także u podstaw wystąpienia z wnioskiem o ukaranie Węgier, Słowacji i Bułgarii. Jednakże wnioskowane przez Komisję kary dla tych krajów są kilkakrotnie niższe…
Spodziewać się można, że temu zdarzeniu poświęcone będzie wiele komentarzy zarówno na łamach „Przeglądu Komunalnego”, jak i na forach internetowych. Mleko się jednak rozlało i nie chodzi teraz o to, by nad tym faktem lamentować, tylko w tej niezwykle kryzysowej i kompromitującej dla naszego kraju sytuacji znaleźć i wdrożyć szybkie i skuteczne środki zaradcze.
Dwie ścieżki
Wspomniana „ścieżka krytyczna” biegnie obecnie równolegle do tzw. szybkiej ścieżki legislacyjnej, na którą powinien trafić projekt ustawy o odpadach, implementującej przepisy dyrektywy odpadowej. Finał sprawy uzależniony będzie przede wszystkim od tego, kto podejmie dynamiczniejsze działania: Trybunał czy też polski parlament, który niebawem zajmie się wspomnianym projektem.
Pozostaje jednak pytanie, dlaczego jeszcze do tej pory rząd nie uporał się z tym zadaniem? Przecież już na początku września 2009 r. prof. Maciej Nowicki, ówczesny minister środowiska, przesłał do konsultacji społecznych i międzyresortowych projekt założeń do ustawy o odpadach, stanowiącej transpozycję dyrektywy 2008/98/WE.
Wkrótce po tym jednak zakończył on swoje urzędowanie, a nowo powołany na to stanowisko prof. Andrzej Kraszewski zasadniczo zmienił priorytety resortu w zakresie gospodarki odpadami. Już na początku marca 2010 r. na posiedzeniu sejmowej Komisji Ochrony Środowiska stwierdził: „Otóż mój pogląd jest taki: uważam, że jeżeli to właśnie samorządom przysługiwałyby środki uzyskiwane od obywateli za zbieranie i zagospodarowanie odpadów, to byłoby to bardzo dobre rozwiązanie”. Deklaracja ta oznaczała diametralną zmianę dotychczasowego stanowiska resortu, który do tej pory, po konsultacjach społecznych i międzyresortowych, opowiadał się raczej za przyznaniem samorządom jedynie prawa do zarządzania strumieniami odpadów (kierowania ich do konkretnie wskazanych instalacji). W efekcie od 2010 r. Ministerstwo koncentrowało swoje działania na nowelizacji ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach, przy jednoczesnym zatrzymaniu dalszych prac nad wdrożeniem dyrektywy odpadowej. A zatem zamiast nową ustawą o odpadach, w 2009 i 2010 r. Sejm zajmował się jedynie nowelizacją starej ustawy o odpadach, która miała przede wszystkim stworzyć skuteczne instrumenty umożliwiające administracyjne zamykanie składowisk niespełniających norm technicznych UE (opóźnienia w tym zakresie także groziły Polsce karami finansowymi). Jednak ta oczywista nowelizacja napotkała dość silny opór sejmowego lobby samorządowego. Wielu wójtów i burmistrzów nie wyobrażało sobie bowiem, głównie z przyczyn społecznych, zamknięcia ich gminnych składowisk, próbując przynajmniej maksymalnie odwlec ten moment w czasie.
Powrót do przeszłości?
Problem ten nie był jednak kluczowy. Posłowie musieli rozstrzygnąć inną kwestię. Okazało się bowiem, że w projekcie nowelizacji ustawy o odpadach resort środowiska zaproponował dopuszczenie tzw. alternatywnych metod unieszkodliwiania odpadów zakaźnych (medycznych) i weterynaryjnych (autoklawowanie, dezynfekcja termiczna itp.). Propozycja ta wywołała prawdziwą burzę lobbingową i medialną, a w efekcie znacząco przedłużyła procedowanie projektu ustawy. Trzeba przyznać, że posłowie w czasie licznych posiedzeń podkomisji, także z udziałem przedsiębiorców, ekspertów oraz przedstawicieli organizacji ekologicznych, w sposób wszechstronny i dogłębny rozważyli tę kwestię, odrzucając najbardziej radykalne propozycje pełnego dopuszczenia stosowania metod alternatywnych. Warto o tym wspomnieć, gdyż okazało się, że również w najnowszym projekcie ustawy powrócił temat dopuszczenia alternatywnych metod unieszkodliwiania odpadów medycznych.
Jak widać, Ministerstwo Środowiska uznało, że posłowie przed dwoma laty popełnili błąd, odrzucając propozycje zawarte w ministerialnym projekcie ustawy, i że ponownie powinni rozważyć te kwestie. Zanosi się więc na to, że projekt ustawy, który powinien być potraktowany absolutnie priorytetowo i koncentrować się jedynie na implementacji dyrektywy oraz koniecznych korektach w przepisach o odpadach komunalnych, może być ponownie hamowany przez naciski i emocje związane z aspektami, które niedawno były przecież rozstrzygane na Wiejskiej, a niemającymi z pewnością żadnego związku z naszymi zobowiązaniami wobec UE. W związku z tym rodzi się pytanie: czy w temacie alternatywnych metod unieszkodliwiania odpadów zakaźnych zaistniały jakieś nowe okoliczności albo powstały jakieś nowe ekspertyzy, analizy czy wnioski, które powinny być raz jeszcze rozpatrzone w Sejmie? Z uzasadnienia projektu to specjalnie nie wynika.
W konkluzji warto podkreślić, że opowieści byłego ministra środowiska z sejmowej trybuny o tym, że Komisja Europejska w uznaniu dla starań Polski o przejęcie przez gminy rynku odpadów komunalnych prolonguje nam terminy wdrożenia dyrektywy okazały się tylko niespełnionymi życzeniami, za które możemy słono zapłacić. Dodatkowo, liczne błędy i niedoróbki w przyjętej w ubiegłym roku nowelizacji ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach będą powodowały także konieczność pilnych korekt w przepisach końcowych ustawy o odpadach. Obecna sytuacja jest na tyle poważna, że trzeba pozbyć się złudzeń i oczekiwać dynamicznych prac legislacyjnych nad projektem ustawy o odpadach – ponad wszelkimi podziałami politycznymi.
Dariusz Matlak
prezes Zarządu Polskiej Izby Gospodarki Odpadami
Tytuł i śródtytuły od redakcji