Stan nadzwyczajny w wodociągowych spółkach mamy już za sobą. Skończyły się wybory samorządowe. Tym razem jednak na szczęście wodociągowa tematyka nie stała się powszechnym tematem kampanii wyborczych, wodociągowe spółki nie były masowo wykorzystywane do wyborczej walki. Są co najmniej dwa powody, dla których tak się stało.
W branży wodociągowej pracuję już prawie 30 lat, większość z tego czasu na stanowiskach kierowniczych. Przeżyłem więc niejedno, w tym wszystkie odbywające się już w wolnej Polsce wybory samorządowe. I zawsze, gdy zbliżał się ich termin, gdy ogłoszono już kampanię wyborczą, budzili się pretendenci do stanowisk radnych i szefów gmin, aby wymyślić, czym by tu podbić serca wyborców. A że wielu z nich szukało recept prostych i ich zdaniem skutecznych, wymyślali haki na sprawujących władzę. Jednym z ulubionych chłopców do bicia zawsze były miejskie spółki, w tym spółki wodociągowe.
Tak było zawsze, tak więc za każdym razem starałem się na takie ataki przygotować wcześniej, aby nie dać się zaskoczyć. Repertuar tej krytyki był dość standardowy ? droga woda i ścieki, ewentualnie jeszcze awarie, brak sieci we wszystkich zakątkach gminy. I nie byłem tu odosobniony, przed każdymi wyborami większość wodociągowców przeżywała te kampanie w podobny sposób.
Tej jesieni stało się jednak coś zastanawiającego. Zarówno na moim terenie, jak i w całym niemal kraju, ataki te były nieliczne, znacznie mniej intensywne niż do tej pory. Zacząłem się zastanawiać, co mogło być tego przyczyną.
Nasz wróg naszym sprzymierzeńcem
Pomógł nam paradoksalnie sprzymierzeniec, którego do niedawna wielu z nas miało za wroga, a przynajmniej za niezbyt pomocną instytucję ? Państwowe Gospodarstwo Wodne ?Wody Polskie?. Fakt, że pół roku przed wyborami nasze taryfy mieliśmy uregulowane i ogłoszone (z nielicznymi wyjątkami), i to na trzy lata do przodu, wytrącił argument naszym krytykom. Bo jak tu walić w samorząd za zbyt wysokie ceny wody, skoro zostały one zatwierdzone przez ważny państwowy urząd o kompetencjach niespotykanych do tej pory w naszej branży? Oczywiście próby były, ale stosunkowo nieliczne i mało intensywne.
Uporządkowanie polityki taryfowej otworzyło też oczy wielu wyborcom. Coraz więcej ludzi zauważa, że ustalanie cen za wodę i ścieki to nie jest jakaś magia albo widzimisię prezesa spółki, knującego razem z prezydentem czy burmistrzem, ale po prostu rachunek ekonomiczny, gdzie liczą się koszty bieżącej działalności, płynność finansowa, koszty inwestycji, czynniki zależne i niezależne od spółki. Kaganiec, którego tak się obawialiśmy, okazał się więc w tym przypadku raczej tarczą.
Bo co tu atakować?
Moim zdaniem przyczyną coraz słabszych ataków na spółki wodociągowe jest również to, że nie za bardzo jest co atakować. Bo nasza branża działa po prostu całkiem dobrze, i śmiem twierdzić, że z każdym rokiem coraz lepiej. Jesteśmy krajowymi liderami (i liderami w swoich regionach, co w wyborach samorządowych ma kluczowe znaczenie) w skutecznym zagospodarowywaniu środków unijnych. Coraz lepiej radzimy sobie też z tym, żeby te nasze sukcesy pokazywać, co jest równie istotne, bo w życiu nie wystarczy mieć rację, trzeba jeszcze umieć do niej przekonać innych.
Wiele naszych spółek jest też dobrze i coraz lepiej oceniana przez społeczność lokalną dzięki włączaniu się w lokalne inicjatywy artystyczne, kulturalne i sportowe. A przecież ta społeczność to wyborcy. Jakże tu więc atakować taką fajną spółkę, która tyle dla ludzi robi? Można sobie strzelić w kolano i zapłacić utraconymi głosami, bo coraz więcej wyborców nie daje się nabierać na kłamliwą i prostacką propagandę.
Aby zachować uczciwość, muszę wspomnieć (dla tych, którzy może nie wiedzą), że i ja w wyborach tych startowałem, skutecznie broniąc mojego stanowiska radnego w sejmiku województwa świętokrzyskiego. Byłem więc wygodnym i atrakcyjnym celem do ostrzału. I ostrzał ten, jak już napisałem, przeżyłem. A co najważniejsze, nie wpłynął on znacząco na decyzje wyborców.
Jaka z tego nauka na przyszłość? Cóż, nie jestem naiwny, swoje już przeżyłem i wiem, że wielu moich kolegów z branży zajmujących kierownicze stanowiska i tak je może stracić w wyniku nowego rozdania w samorządach. Może pocieszające jest, że jak ktoś się sprawdził w wodociągach, łatwiej mu będzie i z tym sobie poradzić. Mam jednak nadzieję, że nowi włodarze miast i gmin, tam gdzie się oni zmienili, podejmując decyzje, co zrobić z podległą sobie spółką wodociągową, wezmą pod uwagę przede wszystkim argumenty merytoryczne. Czego Państwu i sobie życzę.