Podobno lata też mają swoje znaki astrologiczne i można z gwiazd przewidzieć ich charakter i przebieg. Nie wiem, spod jakiego znaku był kończący się nam właśnie kolejny rok trzeciego tysiąclecia, ale wydaje się, że spod znaku afer i niezrozumiałych wydarzeń.

Proszę się nie obawiać. Nie będzie ani o Rywinie, ani Starachowicach, ani innych wydarzeniach na skalę mniejszej czy większej gminy. Nie to bowiem było jego głównym rysem charakterystycznym. Był to rok zdominowany przez Unię Europejską i związane z nią kłopoty.
Najpierw z wielkim trudem, przy akompaniamencie ogromnej akcji propagandowej, społeczeństwo przegłosowało swe poparcie dla przystąpienia do Unii. Następnie, piorun z jasnego nieba, „oszukano” nas w projekcie Konstytucji Europejskiej! Zupełnie jakby odpowiedzialne za to służby nie wiedziały, przynajmniej takie sprawiają wrażenie, co się święci. Teraz naprężamy muskuły: „Nicea albo śmierć”. Potem jakieś niejasne informacje, jakoby nie jesteśmy gotowi, że tego i owego nie zdążymy na czas przygotować. Że być może, jeżeli – z winy samorządów, które niestety nie są przygotowane – nie wykorzystamy 37&#37 poakcesyjnych Funduszy Europejskich, będziemy płatnikiem netto, co oczywiście przed referendum było nie do pomyślenia, bo Unia tylko marzyła, by nas dofinansować. Że dopłaty dla rolników być może ulegną pewnemu opóźnieniu itd. Wszystko to skłania niejednego obywatela, zwłaszcza interesującego się życiem publicznym, naszego „potężnego” kraju do niewesołych refleksji.
Mniejsza zresztą o tę grupę. Jest ona wyraźnie w mniejszości i na ulicę z tej racji i paru innych powodów na pewno nie wyjdzie. Pojawiło się nowe zjawisko, które nosi nazwę „Unia nam kazała”, lub „musimy się dostosować do wymogów unijnych”. Jak zwał tak zwał, chodzi o pewien wynalazek administracji, tak rządowej, jak i samorządowej, który w skrócie da się opisać jako „chcieliście do Unii, to płaćcie”. Mam na myśli różne machinacje obu administracji, mające na celu wprowadzenie podwyżek cen na usługi lub forsowanie własnych wynalazków w rodzaju niedawnej afery taksówkowej. Ze wskazaniem winnego, tj. Unii.
W tym drugim przypadku, najpierw rzecznikowi ważnego ministerstwa mylą się dyrektywy i z uporem godnym lepszej sprawy powołuje się na Dyrektywę 11, podczas gdy chodzi o 6, a następnie, po sprawdzeniu zapisu, okazuje się, że nie chodzi bynajmniej o kasy fiskalne, tylko o objęcie usługi podatkiem VAT. Wcale się nie dziwię, że uczucia taksówkarzy do Unii, która każe im kupować kasy, uległy gwałtownemu ochłodzeniu. Tym bardziej, że ten i ów bywał w krajach Unii, taksówką jechał, a kasy nie widział. Można powiedzieć – przypadek szczególny, dotyczący stosunkowo niewielkiej grupy zawodowej, wielkiej szkody dla całości odbioru wyników referendum nie przyniesie. Tyle, że komisarz Verheugen może mieć w Polsce kłopoty z taksówką.
Gorzej z przypadkiem pierwszym, który zauważyłem w działaniu kilku administracji samorządowych, które z powagą, powołując się na OECD (Organizację Współpracy i Rozwoju Ekonomicznego) stwierdzają, iż Unia wymaga podniesienia ceny wody. Abstrahując od relacji pomiędzy różnymi organizacjami światowymi i tylko europejskimi, OECD nie ma prawa niczego, zwłaszcza w imieniu Unii, wymagać czy nakazywać.
Sprawa dotyczy kilku dużych miast, a więc kilku milionów mieszkańców naszego kraju. Statystycznie rzecz biorąc, większość z nich głosowała za przystąpieniem do Zjednoczonej Europy i teraz, mając odczucia podobne do taksówkarzy, zastanawia się nad poprawnością swej decyzji. Żeby było jasne: w żadnym z tych miast nie rządzi ani LPR, ani Samoobrona. Nie można więc podejrzewać „sabotażu”. To przedstawiciele partii proeuropejskich, z „nadmiaru wyobraźni”, łatając budżety, prowadzą do odrzucenia jeszcze przed przystąpieniem.
Zbliżają się Święta i Nowy Rok, życzę więc czytelnikom Wszystkiego Najlepszego i by nasza przyszłoroczna akcesja do Unii Europejskiej odbyła się jednak przy pozytywnym do niej nastawieniu społeczeństwa.



Wojciech Sz. Kaczmarek