„Złodzieje” kontra „czyste ręce”
Wojciech Sz. Kaczmarek
No, tośmy wrócili z wakacji. Przed nami cały rok. Z odnowionymi siłami, z nową energią zabraliśmy się do załatwiania tego, co się nazbierało, i podejmujemy dalsze ambitne wyzwania.
W międzyczasie otaczający nas świat troszeczkę się zmienił, nie na tyle jednak, by wywołać uczucie zagubienia. Pojawiło się mnóstwo billboardów, z których spoglądają na nas z góry dobrze znane, poważne, surowe oblicza katonów, w tym jednego (czemu tylko jednego?) nawet z zasadami. Owe twarze zdają się obiecywać powszechną sprawiedliwość, równość i uczciwość. Wolność i braterstwo, jak się wydaje, już mamy, więc pewno nie warto do tego wracać. Obiecują, ale bynajmniej nie bezwarunkowo. Niedopowiedzianym jest mianowicie warunek głosowania na nich w wyborach, zarówno do parlamentu, jak i na prezydenta. Jak nie, nic z tego. Nikt inny nie może nam tego załatwić. I już.
A przecież zapowiadana jest całkowita odnowa. Tej zaś dokonać mogą tylko nowi, nieskażeni jeszcze przez parlamentarną praktykę kandydaci, którzy dopiero tej praktyki (tak niezbędnej dla działania) zaczną się uczyć. Ale w nowych warunkach. Najłatwiej człowiek się uczy na zasadzie naśladownictwa. Stąd zapewne na pierwszych miejscach wszystkich list znajdujemy całkiem „nowe, nieznane jeszcze” nazwiska.
Pojawiło się jakieś dziwne poczucie czegoś znajomego, czegoś, co zostało w pamięci, mimo iż wydawało się czymś, co przeszło i ma nie wrócić. Przypomniało mi się, że był taki okres, kiedy dowodem dojrzałości obywatelskiej było oddawanie głosu na sprawdzonych, doświadczonych i odpowiedzialnych kandydatów dobieranych przez gremia gwarantujące, że będą to „najlepsi z najlepszych”. Dziwne, ale na czele listy jakoś zawsze ci sami. Prawda, lista była tylko jedna. Papier był deficytowy, a i potrzeby nie było. Argumentacja była jednak podobna. Nie wolno dopuścić do anarchii. Nie wiadomo, kogo mogą wyłonić mało odpowiedzialne lokalne organizacje partyjne. Może kogoś w opozycji w stosunku do kierownictwa? Kogoś, kto będzie „podskakiwał”? Demokracja demokracją, ale przecież nie wolno jej wypuścić na żywioł!
To prawda, w całym demokratycznym świecie działają podobne mechanizmy myślowe. Ale prowadzą również do podobnych rezultatów. Najbardziej zaś widoczne jest społeczne zobojętnienie. Nie tylko na wynik wyborów, ale także na los państwa. Co pewien czas, ku zdumieniu tych, którzy sami nazwali się elitą, następuje „nieoczekiwany” wzrost frekwencji i głosowanie przeciw.
No i mamy dylemat: iść do wyborów czy nie iść? Jeżeli iść, to na kogo głosować – na „złodziei”, którzy już rządzili, czy na ludzi o „czystych rękach”, którzy jeszcze nie rządzili, ale zapowiadają, że są lepsi i tamtych rozliczą?
Rozliczanie ma w naszym kraju tradycję już 15-letnią, stąd niejedno już widzieliśmy (przypomnę słynne skarpetki). Jak dotąd jednak dotyczyło wyłącznie domeny gospodarczej. Od niedawna jednak zmieniło swój charakter i przybrało formę rozliczania globalnego, skierowanego na wszystko, co tylko sugeruje jakiś związek z życiem publicznym. Dodatkowo wymknęło się z ram pochodzącego jeszcze od Rzymian prawa europejskiego, opartego na zasadzie „habes corpus”, czyli domniemania niewinności do momentu udowodnienia zarzutu. Przeszliśmy na etap wyższy. Jesteś winny, ponieważ zostałeś oskarżony. Tak przynajmniej wynika z praktyki oraz z wypowiedzi „czystych rąk”. Z zainteresowaniem oczekuję na pojawienie się Komisji Prawdy i Sprawiedliwości, nieśmiało przypominając Trybunały Ludowe.
No i mamy dylemat. A tak dobrze było na wakacjach. Swoją drogą, ciekawe, na kogo też zagłosują górnicy?
Tytuł od redakcji
No, tośmy wrócili z wakacji. Przed nami cały rok. Z odnowionymi siłami, z nową energią zabraliśmy się do załatwiania tego, co się nazbierało, i podejmujemy dalsze ambitne wyzwania.
W międzyczasie otaczający nas świat troszeczkę się zmienił, nie na tyle jednak, by wywołać uczucie zagubienia. Pojawiło się mnóstwo billboardów, z których spoglądają na nas z góry dobrze znane, poważne, surowe oblicza katonów, w tym jednego (czemu tylko jednego?) nawet z zasadami. Owe twarze zdają się obiecywać powszechną sprawiedliwość, równość i uczciwość. Wolność i braterstwo, jak się wydaje, już mamy, więc pewno nie warto do tego wracać. Obiecują, ale bynajmniej nie bezwarunkowo. Niedopowiedzianym jest mianowicie warunek głosowania na nich w wyborach, zarówno do parlamentu, jak i na prezydenta. Jak nie, nic z tego. Nikt inny nie może nam tego załatwić. I już.
A przecież zapowiadana jest całkowita odnowa. Tej zaś dokonać mogą tylko nowi, nieskażeni jeszcze przez parlamentarną praktykę kandydaci, którzy dopiero tej praktyki (tak niezbędnej dla działania) zaczną się uczyć. Ale w nowych warunkach. Najłatwiej człowiek się uczy na zasadzie naśladownictwa. Stąd zapewne na pierwszych miejscach wszystkich list znajdujemy całkiem „nowe, nieznane jeszcze” nazwiska.
Pojawiło się jakieś dziwne poczucie czegoś znajomego, czegoś, co zostało w pamięci, mimo iż wydawało się czymś, co przeszło i ma nie wrócić. Przypomniało mi się, że był taki okres, kiedy dowodem dojrzałości obywatelskiej było oddawanie głosu na sprawdzonych, doświadczonych i odpowiedzialnych kandydatów dobieranych przez gremia gwarantujące, że będą to „najlepsi z najlepszych”. Dziwne, ale na czele listy jakoś zawsze ci sami. Prawda, lista była tylko jedna. Papier był deficytowy, a i potrzeby nie było. Argumentacja była jednak podobna. Nie wolno dopuścić do anarchii. Nie wiadomo, kogo mogą wyłonić mało odpowiedzialne lokalne organizacje partyjne. Może kogoś w opozycji w stosunku do kierownictwa? Kogoś, kto będzie „podskakiwał”? Demokracja demokracją, ale przecież nie wolno jej wypuścić na żywioł!
To prawda, w całym demokratycznym świecie działają podobne mechanizmy myślowe. Ale prowadzą również do podobnych rezultatów. Najbardziej zaś widoczne jest społeczne zobojętnienie. Nie tylko na wynik wyborów, ale także na los państwa. Co pewien czas, ku zdumieniu tych, którzy sami nazwali się elitą, następuje „nieoczekiwany” wzrost frekwencji i głosowanie przeciw.
No i mamy dylemat: iść do wyborów czy nie iść? Jeżeli iść, to na kogo głosować – na „złodziei”, którzy już rządzili, czy na ludzi o „czystych rękach”, którzy jeszcze nie rządzili, ale zapowiadają, że są lepsi i tamtych rozliczą?
Rozliczanie ma w naszym kraju tradycję już 15-letnią, stąd niejedno już widzieliśmy (przypomnę słynne skarpetki). Jak dotąd jednak dotyczyło wyłącznie domeny gospodarczej. Od niedawna jednak zmieniło swój charakter i przybrało formę rozliczania globalnego, skierowanego na wszystko, co tylko sugeruje jakiś związek z życiem publicznym. Dodatkowo wymknęło się z ram pochodzącego jeszcze od Rzymian prawa europejskiego, opartego na zasadzie „habes corpus”, czyli domniemania niewinności do momentu udowodnienia zarzutu. Przeszliśmy na etap wyższy. Jesteś winny, ponieważ zostałeś oskarżony. Tak przynajmniej wynika z praktyki oraz z wypowiedzi „czystych rąk”. Z zainteresowaniem oczekuję na pojawienie się Komisji Prawdy i Sprawiedliwości, nieśmiało przypominając Trybunały Ludowe.
No i mamy dylemat. A tak dobrze było na wakacjach. Swoją drogą, ciekawe, na kogo też zagłosują górnicy?
Tytuł od redakcji