Natomiast polskie koncerny energetyczne opłaty traktują jedynie jako dodatkowe koszty, zapominając, że jest to rekompensata za spowodowane straty środowiskowe. A przecież mechanizm ETS ma zachęcać emitentów, a w szczególności energetykę, do modernizacji poprzez wprowadzanie technologii zeroemisyjnych. A najlepiej poprzez rozwój odnawialnych źródeł energii.

System ETS nie jest wolny od wad, przez lata cena uprawnień do emisji była niska. To wynik przyznania zbyt wielu darmowych uprawnień dla przedsiębiorstw o wysokich emisjach. Wprawdzie w kolejnych latach producenci energii byli zmuszani do zakupu większej ilości uprawnień, niemniej jednak wydano zbyt dużo tych darmowych, które swoją masą prowadziły do utrzymywania się niskiej ceny. Podobnie jak u nas w systemie zielonych certyfikatów.

Cena uprawnień spadła nawet do 4 euro za tonę emisji CO2 i nie była żadną motywacją do modernizacji czy zmiany technologii. Żeby zmiany były opłacalne dla przedsiębiorstw, cena powinna wynosić przynajmniej 15-20 euro. I to się teraz dzieje, dzięki wprowadzonemu mechanizmowi rezerwy stabilizacyjnej (market stability reserve, MSR).

Podkreślić należy, że reformę poprzedziła wieloletnia dyskusja w ramach Komisji Europejskiej oraz Rady Europejskiej. Nie powinna być więc ona zaskoczeniem dla polityki energetycznej żadnego z krajów członkowskich. Pewne założenia nie sprawdziły się i trzeba było je skorygować. Przekonanie o tym nie narodziło się z dnia na dzień....