Ostatnio dwa razy miałem możliwość spotkać się w gronie architektów czy specjalistów z branży budowlanej na panelach związanych z przestrzenią miast. Rozmawialiśmy o przestrzeni, o tym, jak ją tworzyć i jak w niej żyć.

Po półtorej godziny wypowiedzi uczestnicy usłyszeli z moich ust: „O Boże!” – czym zwróciłem ich uwagę. Szybko dodałem, że jestem człowiekiem z KUL-u, a my możemy tak mówić. Skąd ta reakcja? Dlaczego coś pękło w środku? Podczas dwugodzinnej debaty o przyszłości miast w Polsce trzy razy padł wyraz „klimat”. Mówiono o braku mieszkań, potrzebie większej liczby ścieżek rowerowych, ograniczeniu ruchu samochodowego, większej przestrzeni pod zabudowę, lepszej komunikacji publicznej, rozwoju, podnoszeniu standardów życia i pracy. Klimat, zmiany klimatu – o czym tu rozmawiać?

Drugie spotkanie było całkiem podobne. Dyskutowano o przebudowie ulicy, tak aby była bardziej przyjazna dla ludzi, a nie dla samochodów. Nie padło jednak ani jedno słowo na temat ograniczania procesów inwestycyjnych w celu zapobiegania zmianom klimatu. Po co? Kiedy spokojnie zadałem pytania dotyczące technologii i gospodarki obiegu zamkniętego, związanych ze zmianami klimatu, zostałem uznany za intruza. Jak można krytykować piękną koncepcję deptaka, który jest dla ludzi. No właśnie, d...