"Tykająca bomba". Gminy mogą stracić miliardy

jwo/PAP
01.12.2017, o godz. 8:51
czas czytania: około 2 minut
0

Nawet 60 mld zł rocznie mogą wynosić koszty uzbrojenia i utrzymania infrastruktury rozproszonej zabudowy w Polsce - wynika z badań prowadzonych w Polskiej Akademii Nauk. Rozpraszanie zabudowy jest wynikiem dużej nadpodaży terenów mieszkaniowych w miejscowych planach zagospodarowania przestrzennego.

Dalsza część tekstu znajduje się pod reklamą

Według szacunków prof. Przemysława Śleszyńskiego z Instytutu Geografii i Przestrzennego Zagospodarowania PAN, który koordynuje prace badawcze nt. dokumentów planistycznych w gminach, koszt uzbrojenia obszarów najbardziej rozproszonych jest dla gminy nawet 100 razy większy od kosztów zabudowy zwartej.

– Rozproszenie zabudowy wiąże się z chaosem, dziką zabudową, niskim standardem usług, brakiem szkół i rozcinaniem układów ekologicznych. Koszty uzbrojenia i utrzymania infrastruktury oraz nakładów związanych z obsługą transportową, w tym dojazdów do pracy, w przypadku rozlewającej się zabudowy w skali Polski mogą wynosić nawet 60 mld zł rocznie. O tyle więcej płacą mieszkańcy i przedsiębiorstwa, ale przede wszystkim samorządy, bo to one muszą na oddalone obszary doprowadzić całą infrastrukturę – drogi, kanalizację i wodociągi – a potem ją utrzymać – uważa Śleszyński.

Zgodnie z wyliczeniami naukowców z Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach – prof. Krystiana Heffnera i dr Piotra Gibasa, na które powołuje się Śleszyński – każdy dodatkowy metr powyżej pewnej odległości kosztuje gminę w ciągu kilku lat nawet 1,6 tys. złotych. To w skali całego kraju dziesiątki mld złotych.

– Przykładowo właściciel działki oddalonej od zabudowy zwartej płaci kilkaset złotych za przyłącze. Natomiast główne koszty doprowadzenia i utrzymania infrastruktury pokrywa gmina z podatków, czasami z funduszy unijnych, które mogłyby być lepiej wykorzystane – zaznaczył prof. Śleszyński.

Jego zdaniem rozpraszanie zabudowy w Polsce jest wynikiem silnej nadpodaży terenów mieszkaniowych w miejscowych planach zagospodarowania przestrzennego, na których mogłoby zamieszkać nawet 60 mln osób.

Tymczasem pokrycie kraju tymi dokumentami planistycznymi gmin wynosi niecałe 30 proc. powierzchni. Na pozostałym obszarze buduje się na podstawie decyzji o warunkach zabudowy i zagospodarowania terenu (tzw. wuzetkach), które – w ocenie naukowca – w jeszcze większym stopniu co wadliwe plany miejscowe, przyczyniają się do chaotycznego rozwoju osadnictwa.

Jak wyliczył prof. Śleszyński, do kosztów wywołanych niekontrolowaną urbanizacją należy zaliczyć też koszty dojazdów do pracy, które z odległości powyżej 5 km generują około 30 mld zł dodatkowych nakładów rocznie.

Według niego są też inne, potencjalnie ogromne koszty, które nazywa „tykającą bombą zegarową”, wynikające z konieczności wykupu przez gminy terenów pod drogi w planach miejscowych.

– Gdy radni uchwalą plan miejscowy, w którym są przewidziane tereny mieszkaniowe, gmina ma obowiązek wykupić miejsce pod drogi pomiędzy planowaną zabudową, niezależnie od tego, czy faktycznie powstają tam domy. Sądy różnie to interpretują, ale generalnie przychylają się do poglądu, że prawo taki obowiązek na samorządy nakłada – wyjaśnił.

Źródło: Codzienny Serwis Informacyjny PAP/Kurier PAP

Udostępnij ten artykuł:

Komentarze (0)

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu. Bądź pierwszą osobą, która to zrobi.

Dodaj komentarz

Możliwość komentowania dostępna jest tylko po zalogowaniu. Załóż konto lub zaloguj się aby móc pisać komentarze lub oceniać komentarze innych.

Te artykuły mogą Cię zainteresować

Przejdź do Gospodarka i samorząd
css.php
Copyright © 2024