Gdyby zrobić ankietę wśród Polaków, czy lubią przyrodę, to pewnie znaczna większość z nich na to pytanie odpowiedziałaby: „zdecydowanie tak”. To cieszy, ale i nie dziwi. Przecież ulubione cele naszych weekendowych wypadów to jeziora, rzeki, lasy i góry. Tak odpoczywamy i regenerujemy siły. Miasta i ogólnie tereny zurbanizowane, gdzie przyrody jest niewiele, powodują u nas uczucie zmęczenia, przygnębienia, a nawet wywołują stany depresyjne. Jednak okazuje się, że przyrodę lubimy wybiórczo.

Dzielimy ją na tą „dobrą”, np. pszczółki, motylki, jeże, wiewiórki, zajączki, sarenki, wróbelki, bociany czy „orły” bieliki itd., natomiast po drugiej stronie stoją te „złe elementy” przyrody: m.in. mszyce, komary, szerszenie, pająki, ślimaki, lisy, dziki, wilki, gawrony, gołębie. Do tego dochodzi jeszcze podział na „chwasty” i „niechwasty”. Podział ten wynika zazwyczaj z tego, czy dane zwierzę lub roślina są dla nas „pożyteczne”, czy też są „szkodnikami”. Powodem, dla którego nie pałamy sympatią do pewnej części organizmów, jest również strach wynikający z tego, że ich bliżej nie poznaliśmy – są dla nas obce. Nie bez powodu, pisząc określenia „pożyteczne”, „szkodniki” czy „chwasty”, używam cudzysłowu – ten podział w&nbs...