Stało się. Dziesięć lat po pierwszym wystąpieniu Związku Miast Polskich na ten temat, przegłosowano bezpośredni wybór burmistrza we wszystkich gminach, a dodatkowo jesienny termin wyborów, ograniczenie ilości radnych (czego ZMP ze zrozumiałych względów postulować nie mógł) oraz metodę d´Honta.
Termin, jak termin. Można się o niego spierać, ale co do zasady nie wnosi niczego nowego. Myślę, że samorządowcy są usatysfakcjonowani, bo kadencja ma, po staremu, cztery lata, a o to im przecież chodziło. Budżet na nowy rok zostanie, po paru modyfikacjach, uchwalony taki jak opracowany przez stare zarządy. O ile, oczywiście stare zarządy takowy opracują. Czasami, mówiąc szczerze, mam wątpliwości, czy się będzie im chciało. Zapewne jedni się przyłożą, inni nie. Faktycznie, wiosenny termin wyborów, dający możliwość opracowania budżetu przez nowe zarządy gmin, ma swe atrakcyjne strony i w wielu państwach wiosenne wybory do wszystkich ciał z wyboru pochodzących jest powszechnie i od dawna stosowaną praktyką. To wszystko jednak nie jest rewolucją, jest jedynie zabiegiem organizacyjnym.
Prawdziwą zmianą jest wybór bezpośredni. Jako zwolennik tej metody wyłaniania władz lokalnych, pisałem już na ten temat na tyle dużo, że z konieczności będę musiał się powtarzać, za co czytelników bardzo przepraszam. Burmistrzem zostanie więc ten kto, ze względu na swą pozycję, jest w danej gminie najbardziej popierany, ma największą ilość zwolenników. Nie będzie to wynikiem mizernych powyborczych przetargów w radach i zarządach partii, którym udało się swych kandydatów do rad wprowadzić. Mam nadzieję, że pewnemu, przynajmniej, ograniczeniu ulegną również przetargi przy okazji każdej, nawet oczywistej, uchwały. Burmistrz ma szansę przestać pełnić rolę zakładnika różnych, chwilowych i bardziej trwałych, koalicji radnych. Myślę, że nie spełnią się proroctwa przeciwników takich wyborów na temat nieodpowiedzialnego głosowania, a społeczeństwo, głosując na określonego kandydata, w większość będzie kierowało się pewnym obiektywizmem. Można takiego wyboru dokonywać w wielu państwach świata, można i w Polsce.
Oczywiście należy się liczyć z koncertem obietnic składanych na przekór logice i praktycznym możliwościom, czyli obietnicom raju na ziemi tu i teraz, ale obserwacja burmistrzów wybieranych bezpośrednio na kolejne kadencje w różnych miastach, gdzie system taki obowiązuje, skłania do refleksji, że na ogół ponowny wybór związany jest z obiektywną oceną ich pracy. Ci co zbyt wiele obiecywali, czy zajęli się „wielką polityką”, na ogół po jednej kadencji odchodzą.
Zastosowanie metody d´Honta, w moich oczach, jest już tylko logicznym następstwem decyzji na temat bezpośredniego wyboru. Trudno sobie wyobrazić, by wybrany w ten sposób burmistrz miał znowu do czynienia z radą będącą zlepkiem różnych, małych grupek radnych. Zresztą, przez dwanaście lat „przerabialiśmy” już wynik działania metody Saint-Ligue´a -kiedy nie można było osiągnąć kompromisu następował paraliż rady, a w oczach mieszkańców odpowiadał burmistrz. Myślę, że projektodawcom nowej ordynacji przyświecała wersja francuska, w której burmistrz należy do ugrupowania, które ma większość, czyli po prostu wygrało wybory.
Za logiczne uważam również zmniejszenie ilości radnych. Z jednej strony umacnia to pozycję radnego, z drugiej powinno się przyczynić do uporządkowania sceny na forum rady.
Po uchwaleniu nowej ordynacji wyborczej samorządy gminne otworzą nową kartę swej krótkiej historii. Myślę, iż dość szybko okaże się jaka ta karta będzie i kto będzie ją zapisywał. Jak zwykle wszystko zależy od ludzi. Tych którzy będą ubiegali się o funkcje i tych którzy będą na nich głosowali.
W tym kontekście pewien niepokój budzi spora liczba tych, którzy już pokazali, czy to w sejmie czy w samorządzie, że tak konkretnie, to mało co im się, poza przemówieniami i obietnicami, udaje, a którzy – jak się to ładnie mówi – nie wykluczają swego udziału w kolejnych wyborach.

Wojciech Sz. Kaczmarek