Spotkanie z antyPolakiem
Do wyboru tematu skłoniła mnie namiętna dyskusja dotycząca niewydanej jeszcze książki Grossa „Strach”. Jeszcze prawie nikt jej nie czytał, a liczba „powołanych”, ferujących z wielką pewnością siebie różne sądy, opinie czy wręcz wyroki, jest chyba większa niż czytających książki w tym kraju. Na pewno jest to jedna z nielicznych publikacji, posiadających tak wiele recenzji na długo przed ukazaniem się. Aż ciśnie się podejrzenie Grossa o zręczny marketing.
Proszę bez obaw. Nie mam zamiaru pisać kolejnej recenzji czy polemiki. Książki nie czytałem. Natomiast przypomniało mi się coś, co może być przyczynkiem do „wielkiego sporu”.
Parę dobrych lat temu wracałem samochodem z Francji. Z Orleanu wyjechałem później niż należało, musiałem nocować w Strasburgu. Rano życie mi uświadomiło, iż wielką lekkomyślnością, jeżeli nie głupotą, jest zostawianie we Francji czegokolwiek w samochodzie na noc. Boczna szyba wybita, a to, co było w środku, „wyparowało”. Straty – w przeciwieństwie do kłopotów – nieduże. Spieszyłem się na spotkanie do Stuttgartu, więc postanowiłem szybę wstawić w Bayreuth przed wyjazdem z Niemiec. Podróż obfitowała w liczne kontrole, gdyż każdy z mundurowych, z celnikami włącznie, uważał za swój święty obowiązek upewnić się, czy aby wszystko jest w porządku. Wieczorem, 40 km przed Bayreuth, zatrzymałem się na stacji benzynowej. Na sąsiednie stanowisko podjechał elegancji mercedes, w którym siedziało dwoje starszych ludzi. Pan rozpoczął tankowanie (wziął tylko pięć litrów), a pani zainteresowała się moją wybitą szybą. Rejestrację miałem szwajcarską, ale mój niemiecki był daleki od doskonałości. Panią zaciekawiło, skąd jestem. Grzecznie powiedziałem, iż z Polski. Na to pan łagodnie mnie poinformował, że nie znosi Polaków. Opanowałem szok i na pytanie: „dlaczego?” usłyszałem odpowiedź, iż Polacy to antysemici. Wyraziłem wątpliwość, że chyba nie wszyscy. W tym miejscu naszej konwersacji pan przeszedł nagle na najczystszą polszczyznę i opowiedział mi swoją historię.
Żyd z Kielc. We wrześniu 1939 r. trafił do stalagu. Kiedy po pewnym czasie dowiedział się, co dzieje się z Żydami pod okupacją, zgłosił się na ochotnika do pracy w rolnictwie. Trafił właśnie pod Bayreuth do jakichś porządnych ludzi i wojnę przetrwał. Co więcej, z wzajemnością zakochał się w córce gospodarzy. Było mu więc, jak sam się wyraził, „jako tako”.
Po wojnie postanowił pojechać do rodzinnych Kielc, by sprawdzić, co z rodziną. Dziewczynie obiecał, że na pewno powróci i się z nią ożeni. Trafił akurat na pogrom kielecki. Rodziny nie znalazł. „Zawinął się” i przez Czechy uciekł z powrotem do Bawarii. Ożenił się, pani w samochodzie była tamtą dziewczyną.
Kiedy skończył swą opowieść, spytał rzeczowo, czemu jestem taki głupi i tankuję przy autostradzie, gdzie paliwo jest dużo droższe niż poza nią, a także dokąd jadę i co mam zamiar robić. Odpowiedź na pierwsze pytanie była prosta – skończyło się paliwo. Na drugie, że chcę dojechać do Bayreuth i poszukać hotelu, spowodowała, iż po raz drugi usłyszałem kiepską opinię o mych władzach umysłowych. Zaproponował, że pokaże mi, gdzie mogę tanio i dobrze przenocować. Pojechałem za nim i po paru kilometrach dojechaliśmy do jakiejś wioski, w której był hotel. Pan „dotankował”, pani wyszła z samochodu, poszła ze mną do hotelu i przedstawiła mnie właścicielom. Nie wiem, co mówiła. Wniesiono mi bagaż, zaproponowano kolację. Nazajutrz właściciele odprowadzili mnie do samochodu i pożegnali, życząc szczęśliwej podróży. Zapłaciłem w sumie 25 marek (nocleg + kolacja) – była to cena, o jakiej już nigdy więcej nie słyszałem. Nie poznałem nazwiska mego rozmówcy, nie wiem, gdzie mieszka. Przypuszczam, że gdzieś w tamtej okolicy. Nigdy więcej go nie spotkałem, choć usiłowałem tamto miejsce odnaleźć.
Tak „antysemita” spotkał się z „antypolakiem”.
Wojciech Sz. Kaczmarek
Tytuł od redakcji