O tych tematach rozmawiali uczestnicy spotkania w ramach Forum Managerów Komunalnych, które 5 marca odbyło się w siedzibie Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania Eko w Kaliszu. Gościem specjalnym był Adam Abramowicz, Rzecznik Małych i Średnich Przedsiębiorców.
Data 5 marca jest o tyle istotna, że właśnie tego dnia mijał termin składania wniosków o pozwolenia zintegrowane i sektorowe. Co prawda, według objaśnień wiceministra klimatu Jacka Ozdoby, wnioski można po tej dacie jeszcze uzupełnić w terminie wyznaczonym przez organ wydający decyzje, ale i tak – według luźnych szacunków – z rynku może zniknąć od 20 do 30 proc. firm. Zwłaszcza mniejszych, które nie poradzą sobie z kosztami zabezpieczenia roszczeń, monitoringu i zabezpieczeń p.poż.
– Reprezentuję firmę, która zatrudnia ok. 100 osób, czyli firmę średnią. Nakładanie przez władze kolejnych obowiązków powoduje, że ci najmniejsi nie wytrzymują. Zostają tylko ci, którzy wytrzymują obciążenia – stwierdził Sławomir Rudowicz, prezes Zarządu POM Eko w Kaliszu, które na wydanie decyzji o możliwości prowadzenia dalszej działalności będzie musiało czekać do czerwca – lipca tego roku. Do tego czasu otrzymało oficjalną promesę o spełnianiu wymagań, co daje mu możliwość dalszego prowadzenia działalności.
Ograniczyć in-house
Przedsiębiorcy nieposiadający kapitału samorządowego co jakiś czas obserwują na rynku swego rodzaju zapaść. Pierwsza nastąpiła w roku 2014, gdy „rewolucja śmieciowa” na dobre weszła w fazę realizacji.
Kolejne tąpnięcie to rok 2017, po wejściu w życie trybu in-house. Część przedsiębiorców prywatnych działających w gospodarce odpadami upatruje w tym rozwiązaniu jeden z poważniejszych problemów.
– Problemem nie jest tu posiadanie przez gminę spółki, ale same zasady udzielania zamówienia – mówił Karol Wójcik, rzecznik firmy Byś. – W takiej sytuacji pozostaje pytanie, czy mamy szanse konkurować jak równy z równym, czy jeden podmiot, w domyśle samorządowy, dostaje zamówienie „na tacy”.
W sytuacji, gdy tryb udzielania zamówień w trybie in-house gospodarce odpadami funkcjonuje a kolejne gminy sygnalizują, że chciałyby wstępować do związków międzygminnych, budować swoje instalacje, organizować nowe przedsiębiorstwa powierzając właśnie im transport i zagospodarowanie odpadów, prywatni przedsiębiorcy boją się inwestować. – Czujemy na plecach oddech tego mechanizmu, wiec trudno nam podejmować takie ryzyko – mówiła Agnieszka Fiuk, dyrektor zarządzająca w firmie ATF.
Tymczasem aktualnie polskim instalacjom brakuje mocy przerobowych. Więc, jak stwierdzili uczestnicy spotkania w Kaliszu, ograniczenie in-house jest tak naprawdę w interesie mieszkańców.
Regiony czy wolny rynek?
Ich zdaniem zlikwidowanie regionów (co nastąpiło po nowelizacji ustawy o u.c.p.g. w lipca 2019) spowodowało wzrost kosztów gospodarki odpadami. Klinicznym – choć nie jedynym przykładem – jest spalarnia odpadów Rzeszowie (należąca do prywatnego podmiotu), która przyjmuje odpady nawet z Warszawy.
– Jeśli województwo mazowieckie przespało czas na inwestycje i brakuje tam mocy przerobowych, to dlaczego Podkarpacie ma za to płacić? – pytał Karol Wójcik z firmy Byś. – Jeśli weźmiemy pod uwagę, że odpady mogą jeździć po całym kraju, a GIOŚ się dopiero „zbroi”, to możemy borykać się z problemami porzucanych odpadów. Nie chciałbym, żeby regionalizacja w ramach województwa była tu uznana za nasz postulat, bo jako prywatni przedsiębiorcy jesteśmy za wolnym rynkiem i konkurencją, ale rozumiem postulaty, żeby regiony nadal funkcjonowały – stwierdził.
Przedsiębiorcy uważają, że całkowite zniesienie regionów nie jest rozwiązaniem złym, ale w polskiej rzeczywistości zabrało tu rozwiązania przejściowego polegającego na zniesieniu regionalizacji w obrębie województwa.
Efekt jest taki, że rzez całkowite zniesienie regionów część instalacji, które do tej pory nie przyjmowały odpadów, teraz je przyjmują – mają wiec przychody, ale, jak zauważyła Agnieszka Fiuk z ATF, jest to rozwiązanie krótkotrwałe, bo w skali kraju instalacji z wystarczającymi mocami przerobowymi nadal jest za mało.
Spalarnie to remedium?
Jak bumerang w dyskusjach przedstawicieli instalacji (czy to samorządowych, czy prywatnych) wraca problem z frakcją kaloryczną, zakazem jej magazynowania oraz czasowym ograniczeniem magazynowania odpadów. Rozwiązaniem może stać się przekazywanie części odpadów do spalarni. Problemem jest jednak ich… brak.
Sławomir Rudowicz z POM Eko Kalisz postulował więc, by za magazynowanie frakcji powyżej 6 MJ pobierana była opłata. – Te pieniądze mogłyby trafić za pośrednictwem marszałków i tworzyć fundusz na rozwój instalacji – mówił.
Jak zaznaczył, powinna zostać także stworzona specustawa ułatwiająca powstawanie takich instalacji i umożliwiająca budowę spalarni pomimo protestów. – Wtedy mieszkańcy zobaczyliby, że spalarnie bezpieczne i rozwiązują problem z odpadami. Taka specustawa powinna powstać, oczywiście przy założeniu kontroli tych spalarni, ich ilości i mocy – dodał.
O tym, że samorządy widzą potrzebę powstania spalarni może świadczyć przykład Śląska. Ostatnio pojawiło się tam nowych 16 wniosków o budowę spalarni. Do tej pory było ich osiem. Działa jedna.
Spalarnie odpadów. Kilkanaście wniosków o budowę w jednym województwie
MANIEKK
Komentarz #45765 dodany 2020-03-06 13:46:12
Po zniesieniu regionów, powstał problem z dawnymi RIPOK-ami, które teraz wykorzystują pozycję dominującą na rynku i od ich "widzimisię" pozwolą lub nie na przywiezienie odpadów. Firma posiadająca składowisko i transport odpadów (biorąca udział w przetargach) w momencie gdy przegra jakiś przetarg w gminie, zaprzestaje przyjmować odpady z tej gminy od innego przedsiębiorcy który wygrał z nią, i nie ma na to przepisów regulujących. Powstaje sytuacja, że odpady za płotu składowiska wożone są na składowiska, oddalone o 100 km, gdzie tu ekologia? Powinien być przepis zakazujący udziału w przetargach na transport, firmom posiadającym składowiska (oczywiście brak powiązań kapitałowych) z podmiotem transportującym. Składowiska powinny przyjmować w pierwszej kolejności odpady z okręgu bliskości, a dopiero nadwyżki mocy przeznaczyć na przyjmowanie odpadów z poza okręgu.