Nie ja pierwszy narzekam na jakość debaty o sprawach ochrony środowiska. Nie ja pierwszy podnoszę problem miałkości używanych argumentów – że płytkie, że powielane głupotki, że wiedza powierzchowna. Do tego momentu można uznać to za narzekania starszego marudy. Problem zaczyna się wówczas, gdy w debacie pojawiają się kłamstwa i „chodzenie na skróty”. Wtedy żarty się kończą.

Do tego, że żyjemy w czasach poglądów wygłaszanych z niezwykłą pewnością, poglądów wyrażanych twardo, bez cienia wątpliwości, już się przyzwyczailiśmy. Można rzec, takie czasy. I nie martwiłby mnie koloryt takich wypowiedzi (wypowiadanych z lekkością lubianą przez popularne media), gdyby były to poglądy zgodne z faktami. Tymczasem w bardzo wielu przypadkach mamy do czynienia z opiniami bardzo luźno nawiązującymi do sedna problemu – przemykającymi płytko po powierzchni – i często bez oparcia w faktach… W takich wypadkach liczy się tylko to, by było kolorowo, szybko i atrakcyjnie podane; o fakty niech martwią się inni.

Narasta problem poglądów kłamliwych, popularnie zwanych fake newsami, którymi karmi się opinię publiczną podejmującą konkretne decyzje polityczne, mające z kolei realne skutki dla polityki (lub antypolityki) ekologicznej. Czy pamiętają Państwo narzekanie na „złe nakrętki” niszczące polskie nosy? Albo rzekomy przymus jedzenia robaków, narzucony prze...