Kiedyś podczas rozmowy z Eelco Hooftmanem – światowej sławy architektem krajobrazu – z dużym zastanowieniem przyjąłem jego stwierdzenie, że by rozpocząć prace nad elementem małej architektury dedykowanym konkretnej przestrzeni, wraz z zespołem przygotował on jego prototyp wyprodukowany i przetestowany w pracowni, a następnie w przestrzeni miejskiej. Dopiero później nastąpiła seryjna produkcja i wdrożenie. Przez wiele lat myślałem: „Kiedy taka praktyka stanie się powszechna u nas?”.

Kiedy pracownie architektury krajobrazu będą mogły pozwolić sobie w ramach budżetów projektowych na zlecenie lub przygotowanie we własnym zakresie prototypu do przestrzeni publicznej? Co trzeba zrobić, by w zaciszu pracowni projektowej zespół mógł wymyślać, rozważać i weryfikować własne błędy popełniane w tej materii? Cofać się, tworzyć na nowo? Zerwać z nadrzędnością roboczogodziny projektanta w procesie twórczym? Budować niepowtarzalne formy czy struktury przestrzenne? W obecnej sytuacji to raczej jeszcze marzenie każdego z nas – twórców przestrzeni. Poza wspomnianym wyżej czynnikiem finansowym, jakim jest ewidentnie zaniżona wartość dokumentacji projektowych w architekturze krajobrazu (bo jak wszyscy wiemy – „z projektów praktycznie nie da się żyć!”), na rynku pracy roboczogodzina pracownika fizycznego w realizacjach terenów zieleni jest o wiele wyższa n...