Od czasu pojawienia się ogrodów publicznych ich nieodłączną cechą stał się problem niszczenia trawników. Dotyczył on również drzew i krzewów, ale to już inna historia. Wraz z upływem czasu ten zły nawyk był utrwalany – by nie powiedzieć: kultywowany – przez dawnych mieszkańców. Tak dotrwał do naszych czasów, mimo podejmowania licznych prób przeciwdziałania i stosowania rozmaitych metod obrony wspólnego dobra, którym par excellence są… właśnie trawniki.

Od zawsze zaczyna się niewinnie. Spieszymy się na autobus, który właśnie podjeżdża do przystanku. Przebiegamy więc przez trawnik, ale jesteśmy usprawiedliwieni, a ponadto mówimy sobie, że jeden raz żadnemu trawnikowi nie zaszkodzi. Wysiadamy z auta na parkingu, a przy parkingach trawniki są długie. Więc rozglądamy się w lewo i w prawo, a gdy nikt nie widzi – trzy szybkie kroki po trawie i już jesteśmy na chodniku. Tym razem nic tego nie usprawiedliwia, ale jaka oszczędność czasu i nóg. A gdy widzimy, że inni robią tak samo, następnym razem już się nie rozglądamy. Najgorsze są jednak ślady stóp lub – co gorsze – kół samochodu na dopiero wschodzących pędach trawy.

Hańba trzewików

Nie tak dawno, bo na początku lat 60. XX w., gdy nie pomagały apele w&nb...