To, co dziś dzieje się w przestrzeni publicznej, nazywamy nowoczesnością i rozwojem. Nie będziemy już zatem zaściankowi. Jupi! Będziemy teraz betonowi! Dlatego też proces ten aktywiści miejscy nazwali „betonozą”. Najczęściej dotyka ona przestrzeni rynków miejskich, które rewitalizujemy.

Rewitalizacja to z definicji „przywracanie życia”. Przywracanie życia, czyli zabetonowywanie? Coś tu nie gra! Dlatego – patrząc na te procesy, często połączone z pseudokonsultacjami w celu spełnienia warunków UE – pozwoliłem sobie ukuć sformułowanie „rewitalizacja po polsku”. Zrobiłem to po to, aby nie mylić tego, co faktycznie jest definiowane jako rewitalizacja, z tym, co dzieje się u nas w kraju. W większości przypadków procesy te niosą unicestwienie przestrzeni pod kątem społecznym, wprowadzają wyspy ciepła, zwiększają ślad węglowy procesu inwestycyjnego oraz eksploatacyjnego, nie wspominając już o zubażaniu ekosystemu miasta. Pierwszymi ofiarami stają się drzewa – tak bardzo znienawidzona przez nas forma życia, element zielonej infrastruktury miasta.

Bo kiedyś ich nie było!

Projektanci rynków czy przestrzeni publicznych zapytani o to, dlaczego wycina się leciwe drzewa w procesie „rewitalizacji”, odpowiadają: bo konserwator zabytków napisał w wytycz...